Archiwum Polityki

Duch w telefonie

Dziesięć lat temu (bez paru miesięcy), po wyborach, pan Tadeusz Mazowiecki zaproponował mi następstwo po panu Jerzym Urbanie na stanowisku przewodniczącego Komitetu Radia i Telewizji. Do dziś wspominam nieprzespane noce na skutek tej propozycji, która w końcu uległa przedawnieniu, ponieważ mimo wysiłków mojego agenta nie mogłem się wyplątać z umowy zawartej w Stanach Zjednoczonych. Teraz zaś obowiązuje zasada, że gdy ktoś nagle zmienia zamiar i chce wstąpić do służby publicznej, a ma zawarty kontrakt, to administracja musi go wykupić, czyli zapłacić odszkodowanie za to, że odstępuje od umowy. W rezultacie zamiast być prezesem, pozostałem dalej reżyserem, zapewne z pożytkiem dla mnie, a pewnie także i dla telewizji oraz radia.

Słów powyższych nie rzucam na wiatr i nie piszę ich przez kokieterię. Bardzo chciałbym jeszcze kiedyś w życiu zmierzyć się z takim zadaniem jak reforma jakiejś dziedziny istotnej w życiu publicznym. Media są moją pasją i mądrzejszy o lata doświadczeń wiem, że ich reforma jest piekielnie trudna i jeśli wtedy gotowy byłem się jej podjąć, to dlatego, że nie do końca zdawałem sobie sprawę, jakie to trudne zadanie. Dziś z perspektywy myślę o sobie jak o tym czeladniku u amsterdamskiego jubilera, któremu dano do szlifowania diament, ponieważ był tak młody i niedoświadczony, że nie zdawał sobie sprawy z tego, ile ten diament jest wart. Tym, co wiedzieli, ręce drżały i dlatego zlecili pracę czeladnikowi.

Z nauk, jakie zdobyłem przez czas, kiedy wyzwanie wisiało nad mą głową, pozostała mi jedna w pamięci. Przekazał mi ją ówczesny prezydent włoskiego RAI, a jest ona do znalezienia w każdym podręczniku zarządzania.

Polityka 27.1999 (2200) z dnia 03.07.1999; Zanussi; s. 89
Reklama