Archiwum Polityki

Straszliwy weekend

Straszliwy weekend albo weekend według Thomasa Bernharda, taki powinien widnieć tu tytuł. Zanim wszakże przystąpię do przepisywania obszernych wyjątków z jednego - jakby kto nie wiedział - z najosobliwszych autorów stulecia, odczuwam potrzebę przekazania Czytelnikom moim garści uwag metodologicznych i autotematycznych. Otóż jasno zdaję sobie sprawę z ryzyka nadmierności wątku weekendowego czy tandetnej nachalności weekendowej dominanty kompozycyjnej, tu się można łatwo na śmierć zakiwać, nie mogę przecież za każdym razem namolnie podkreślać weekendowego czasu akcji czy weekendowego punktu widzenia. Tak jak na przykład literatura mieszczańska była w swej istocie antymieszczańska, tak też literatura weekendowa musi być w swej istocie antyweekendowa; już w zaraniu widzę, że w moich weekendowych zapiskach choćby samo słowo weekend winno być słowem zakazanym. Okazuje się też, że istnieje znaczna tradycja literackich dociekań weekendowych, toteż od czasu do czasu krasił będę felietony moje mniej lub bardziej obszernymi wypisami z klasyków. Zaczynam od "Sutereny" Bernharda (cytuję za jego wydanymi w zeszłym roku nakładem WL - tłumaczenie Sława Lisiecka - "Autobiografiami"), w przygotowaniu "Niedziela" Marka Nowakowskiego. Powiedzieć, iż rozważania Bernharda są przykładem literatury antyweekendowej, to nic nie powiedzieć, ciemna ta proza nawet użyta do celów nikczemnie felietonowych przemawia wystarczająco jasno.

"Sobotnie popołudnie - powiada Thomas Bernhard - odczuwałem zawsze jako czas dla wszystkich niebezpieczny, niezadowolenie z siebie, ze wszystkiego i ze wszystkich oraz nagła świadomość, że w gruncie rzeczy jest się przez całe życie wykorzystywanym i pozbawionym sensu, wytwarzały ten nastrój, którego pastwą z zatrważającą dokładnością padała większość.

Polityka 29.1999 (2202) z dnia 17.07.1999; Pilch; s. 83
Reklama