Urodził się sto lat temu. Był świetnym pisarzem. Jest pisarzem, który ocalał z pogromu lat, także w Polsce, czego świadectwem może być ankieta "Polityki" - "Najwybitniejsi pisarze XX wieku", w której zajął miejsce pierwsze.
Pytałem w bibliotekach - jest pożyczany. W księgarniach dzieła wszystkie wydane przez Muzę. Ale kto dzisiaj ma jeszcze siłę czytać grube powieści? Młodzi, jeśli cokolwiek czytają, zapewne chętniej zmierzą się z biografią pisarza. A są teraz na polskim rynku dwie, antyczna z 1969 r. Carlosa Bakera i nowa Kennetha S. Lynna, ceniona i nagradzana. Łączy opis życia i twórczości pisarza, autor nie miał innego wyjścia, w przypadku Hemingwaya nie da się oddzielić sztuki od życia.
Po okresie uwielbienia, gdy wielki niedźwiedź roztrzaskał sobie głowę wystrzałem z angielskiej dwururki, poczęto znęcać się nad pisarzem, ujawniając, że jego moc była podszyta słabościami. Sam mawiał, że nie życzy sobie, aby pisano o nim biografię, no może za sto lat, a jeśli ma być wypchany, to "chciałby, aby tę robotę wykonała firma braci Jonas z Yonkres w stanie Nowy York, najlepsza preparatornia zwierząt w kraju". Lynn okazał się wybitnym "preparatorem", ale nie mam wątpliwości, że za tą książkę Hemingway złamałby mu szczękę, co robił ludziom z bardziej błahych powodów.
Lynn jest mądry, przychylny pisarzowi, ale niebezkrytyczny. Chociaż emerytowany profesor, żyje w czasach, gdy można i trzeba napisać, jaką pozycję seksualną pisarz lubił najbardziej. Nauczył się jej w szpitalu od pielęgniarki, a została wymuszona przez gips, gdy leżał lecząc heroiczne rany z okopów I światowej wojny. Tu mamy, nie jedyny na szczęście, polski wątek, bo owa pielęgniarka Agnes von Kurowski miała ojca Polaka.