Archiwum Polityki

O memach jeszcze

Ukochana redakcja "Polityki" ma taki zwyczaj, że korespondencji czytelników popierających moje ekscentryczne poglądy (a było jej niemało) w dziale "Listy" nie zamieszcza. Odwrotne natomiast z największą ochotą. Tak więc dostało mi się za wyśmiewanie memetyki, co i nie dziw, skoro prawie zupełnie serio pisze się na jej łamach o Nostradamusie. Nie dano mi (to też taki obyczaj) możliwości odpowiedzi od razu pod listami. Ale ja jednak odpowiem. I akurat nie z przekory. Pisze pani Joanna Podgórska: "Otóż facetem, który wymyślił memy, nie jest Mariusz Biedrzycki, absolwent biologii UJ, ale Richard Dawkins, światowej sławy biolog, profesor uniwersytetu Oxford. (...) Dawkinsa Stomma nie nazwie chyba ťpseudonaukowym RasputinemŤ i nie przypisze mu ťarogancji wobec skumulowanych paru wieków naukiŤ". Pani Podgórska dalece mnie nie docenia. I go nazwę i mu przypiszę. Słowo profesora Sorbony na słowo profesora Oxfordu - i niech przysięgli wybierają.

A teraz już poważniej. Jednym z największych problemów w pracy ze studentami jest fakt, że oni wierzą w słowo pisane. Każde słowo pisane. W szczególności zaś pochodzące od tak zwanych "ludzi nauki". Skutek jest taki, że akceptują jednocześnie to, co oświadczył na przykład Bronisław Malinowski, i to, co sformułował Claude Levi-Strauss, po czym mieszają ich sądy w swoich pracach. Tymczasem tez Malinowskiego i Levi-Straussa pogodzić się niestety nie da. Wychodzi niekonsekwentny, alogiczny bełkot. Trzeba wybrać swój punkt widzenia i swoją metodologię. Inaczej o kant potłuc.

Od ćwierć wieku tłumaczę studentom, że zasadnicza dyskusja między poważnymi ludźmi odbywa się na poziomie założeń wyjściowych, czy jak kto woli - hipotez.

Polityka 30.1999 (2203) z dnia 24.07.1999; Stomma; s. 90
Reklama