Archiwum Polityki

Na granicy jest strażnica

Jest 29 maja br., późny wieczór. Autokar PKS na trasie Warszawa-Neapol odbywa swój codzienny rejs i po dziesięciu godzinach jazdy zbliża się do granicy czesko-austriackiej w Drasenhofen. Jeszcze tylko ta ostatnia granica, na której trzeba okazać paszport i można zasnąć bez obawy budzenia aż do Florencji. Ale zmęczonym podróżnym nie było to dane.

Pracownik linii autobusowej doręcza podróżnym obfite w rubryki deklaracje, których wymagają władze austriackie. Trzeba podać nie tylko ilości wódki, papierosów, obcych walut, ale i wymienić narzędzia, z którymi się podróżuje (np. wiertarkę czy nożyce do cięcia żywopłotów).

Polski obywatel przywykł w przeszłości do niejednego dziwactwa władz celnych w państwach socjalistycznych, przyzwyczajony jest też do cierpliwości i pokory. Druki zostają więc wypełnione bez szemrania. Każdy jednak przytomniejszy podróżny stawia sobie rozsądne pytanie: po co ta liczna makulatura celnikom państwa, przez które polski autobus przejeżdża głęboką nocą i tranzytem? Jednakże pracownik PKS traktuje rzecz poważnie i parokrotnie z naciskiem informuje, aby niczego tu nie pomijać, podawać rzeczywiste wielkości, ponieważ przewożenie największej nawet ilości papierosów czy wódki niczym nie grozi.

Austriacka służba celna wyprasza podróżnych z autobusu i znajduje kilkanaście kartonów papierosów nie wykazanych w deklaracjach celnych. Tak zaczyna się incydent, który według oceny pracownika, zajmującego się sprawami konsularnymi w ambasadzie RP w Wiedniu, uznać można za najjaskrawszy. Ponieważ nikt do przemytu papierosów przyznać się nie chce, celnicy nie tylko konfiskują je, ale i przeprowadzają drobiazgową, powolną, nacechowaną wyraźną złośliwością kontrolę całego bagażu, w tym osobistego.

Rewizja bagażu niczego nowego nie wnosi. Celnicy żądają jednak zapłacenia kary w wysokości kilkuset dolarów, a ponieważ sprawca przemytu pozostaje nadal nieznany, uiścić ją muszą zbiorowo wszyscy. W przeciwnym razie odmawia się autobusowi prawa przejazdu. Biorę teraz najpoczytniejszą niemiecką gazetę "Süddeutsche Zeitung" z 15 lipca br., czytam już w tytule "Wrogość wobec cudzoziemców jest w Austrii ťsalonfähigŤ (jest to słowo niełatwo przetłumaczalne na polski i mniej więcej znaczy tyle, co dopuszczalne, dobrze widziane nawet na salonach)".

Polityka 31.1999 (2204) z dnia 31.07.1999; Społeczeństwo; s. 66
Reklama