Archiwum Polityki

Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne... pode mną

Moralność jest pojęciem mało używanym, uważanym za przestarzałe. Rozważania moralne w najlepszym razie dotyczą sfery seksu i współpracy z tajnymi służbami. Szkoda.

Kategoria moralności znikła z dyskusji o polskich przemianach, zdając się niepotrzebnym pojęciem z odległych epok. Refleksja moralna dotyczy zwykle oceny czynów już popełnionych, zawsze więc w jakimś sensie zwraca się ku przeszłości. W 1989 r. bardzo nam było trzeba przyszłości, zaś idea grubej kreski zdawała się być pożądana w sensie nie tylko politycznym, ale również kulturowym i cywilizacyjnym. Dokonajmy nowego otwarcia. Przywróćmy normalność i gońmy oddalający się świat Zachodu. Jedynym na to sposobem jest wprowadzenie gospodarki rynkowej, zaś gdy będziemy już mieć normalną gospodarkę, pociągnie to za sobą inne zmiany ku normalności.

Dziś wiemy, że rynek jest konieczny, ale sam w sobie nie wystarcza, aby było normalnie. Fałszywe okazało się ukryte założenie, że wystarczy akumulacja kapitału wszystko jedno jakimi środkami (osławione „pierwszy milion trzeba ukraść”), a potem wszystko potoczy się we właściwym kierunku.

Zanik kategoryzacji moralnych zdaje się w ogóle znakiem czasów. Często omawia się w mass mediach odkrycia kolejnych genów, które miałyby być „odpowiedzialne” (w przeciwieństwie do sprawców) za różne naganne skłonności, jak przestępczość czy alkoholizm. To, co nie tak dawno uważano za przywary moralne i grzechy ciężkie, coraz częściej jest de-moralizowane – określane mianem choroby lub schorzenia społecznego. Nie ma już opilstwa (jest choroba alkoholowa), obżarstwa (zaburzenia jedzenia) ani lenistwa (syndrom chronicznego zmęczenia). Dobroczynnym skutkiem tych zmian jest pewien pragmatyzm, ponieważ choroby można leczyć, podczas gdy przywary moralne – tylko potępiać. Ale jest i cena – ułatwienie ucieczki od moralnej odpowiedzialności za własne postępki.

Polityka 6.2005 (2490) z dnia 12.02.2005; Ogląd i pogląd; s. 38
Reklama