Archiwum Polityki

Zadyma o dymek

Włoscy palacze w liczbie trzynastu milionów byli pewni, że wprowadzony niedawno zakaz palenia w miejscach publicznych nie będzie egzekwowany. Tak jak w Italii wiele innych. Niestety zgotowano im koszmar.

Włochy są no smoking – obwieścił na pierwszej stronie wielkimi literami dziennik „La Repubblica” w dniu, kiedy weszło w życie jedno z najsurowszych w Europie rozporządzeń o zakazie palenia tytoniu. Lista miejsc, w których jest to zabronione, nie ma końca: wszelkie lokale gastronomiczne, kluby, dyskoteki, kafejki internetowe, salony gier, sklepy, zakłady fryzjerskie i inne punkty usługowe, banki, windy oraz klatki schodowe w domach mieszkalnych, pociągi. Palić nie może adwokat w swojej własnej kancelarii, w której przyjmuje klientów, i lokator mieszkania na klatce schodowej, na którą dotąd wychodził, by nie zatruwać dymem domowników.

Zakaz dotyczy wszystkich miejsc publicznych oraz prywatnych „otwartych dla innych ludzi” – jak to ujęto w rozporządzeniu. Jedyny wyjątek stanowią specjalnie przeznaczone dla palaczy miejsca z zapewnioną cyrkulacją powietrza. Jednak mało kto z właścicieli restauracji czy baru zdecydował się na urządzenie takich salek, bo jest to wydatek rzędu kilku tysięcy euro. Ostatniego dnia przed zmianą przepisów w lokalach w całych Włoszech odbyły się sentymentalne, pożegnalne imprezy pod hasłem: „Ostatni dymek przy kolacji”.

Teraz w Rzymie długo trzeba szukać pizzerii z pomieszczeniem dla palących. Widok anonsu „U nas można palić” wywołuje taki entuzjazm, jak gdyby kolację serwowano tam za darmo. Na szczęście można jeszcze palić na ulicy – mówią przytupujący z zimna palacze, zmuszeni do wyjścia na zewnątrz. Urzędnicy bankowi, którzy jeszcze niedawno przeliczali w okienku pieniądze, strzepując jednocześnie popiół do popielniczki, okupują teraz chodniki. Jak w Nowym Jorku – żartują. Adwokaci i doradcy podatkowi, bezradni wobec nałogu, ironizują, że wraz z nadejściem wiosny zaczną spotykać się z klientami w parkach i na skwerach, skoro nie mogą palić w swoich biurach.

Polityka 6.2005 (2490) z dnia 12.02.2005; Świat; s. 60
Reklama