Wielbicielom księżycowych realiów i telenowelowej psychologii romantyczna komedia Petera Chelsoma „Zatańcz ze mną” dostarczy niezapomnianych wrażeń. Szlachetnie posiwiały Richard Gere gra tu bogatego, żonatego i dzieciatego prawnika przeżywającego kryzys wieku średniego. Stan ten objawia się u niego nadzwyczaj typowo: napadami melancholii w metrze, obolałym wyrazem twarzy oraz uporczywie powracającym spojrzeniem w okno, z którego smętnie spogląda w pustkę Jennifer Lopez. Choć on nie umie tańczyć, a ona jest mistrzynią parkietu, zgodnie z zasadą przyciągania bratnich dusz tych dwoje samotników szybko się do siebie zbliża. Jednak nie na tyle blisko, by mówić zaraz o zdradzie. We wcześniejszej, japońskiej wersji „Zatańcz ze mną”, według scenariusza i reżyserii Masayuki Suo, chodziło o przełamanie obowiązującego w tamtej kulturze tabu na temat intymnych relacji osiąganych w tańcu. Peter Chelsom, osadzając akcję swego filmu w Chicago, najwyraźniej wziął sobie do serca postulat aktywistów młodzieżówki LPR (wszak to polskie miasto), by tworzyć moralnie pokrzepiającą, czystą w intencjach, prorodzinną sztukę. Dowodem wzruszający finał „Zatańcz ze mną”, w którym podstarzała, ale wciąż atrakcyjna żona bohatera (Susan Sarandon) po wyjaśnieniu małżeńskich nieporozumień uczy się tanga pod czujnym okiem świeżo wyedukowanego męża-tancerza.
Janusz Wróblewski
++ dobre
+ średnie
– złe