Archiwum Polityki

Nasi prorocy

Coraz dziwniejsze "autorytety" pojawiają się na naszym polskim rynku. Ostatnio straszy na nim niejaki Paul Johnson "znany historyk angielski" - jak go przedstawiają Editions Spotkania. Otóż Paul Johnson napisał książkę "Intelektualiści". Teza dzieła jest przystępna, bo nie nazbyt skomplikowana: wszyscy intelektualiści to szuje (na przykład Jean Jacques Rousseau oddał dzieci do sierocińca, Ernest Hemingway był bluźniercą i nienawidził matki, Lew Tołstoj ogarnięty był manią wielkości etc.), w związku z czym nie należy ich słuchać ani tym bardziej uznawać. Nie będę recenzował tej pracy, gdyż zrobił to już ongiś w "Polityce" błyskotliwie i dosadnie Piotr Adamczewski. Ale "Intelektualiści" to jeszcze małe piwo. Ostatnio z Paulem Johnsonem przeprowadził najzupełniej na serio obszerny wywiad tygodnik "Wprost". I to jest dopiero intelektualne właśnie i historyczne cacko.

"Kolonializm, jak rozumieliśmy go w Wielkiej Brytanii - mówi Johnson - był sam w sobie dobrą rzeczą. Nie prowadził do szczególnej eksploatacji. W Indiach pod koniec naszego panowania żyło 750 mln ludzi, a Wielką Brytanię reprezentowało 3 tys. funkcjonariuszy i 40 tys. żołnierzy. Jest oczywiste, że rządy takiej garstki musiały być popierane, a większość Hindusów uważała je za właściwe i pożyteczne". Dżentelmeni nie dyskutują wprawdzie o faktach, ale jednak... W 1947 r. ludność Indii wynosiła 328 mln, a nie 750. 328 a 750 nie jest to błahe przekłamanie lub - bądźmy litościwi - wyraz niewiedzy. Do wojsk brytyjskich nie wlicza Johnson okrutnych formacji sprzymierzonych, np. Gurków - w sumie co najmniej 60 tys. luda. Tak więc zmienia nasz historyk proporcję ponad pięćipółkrotnie. To jednak sporo.

Polityka 36.1999 (2209) z dnia 04.09.1999; Stomma; s. 82
Reklama