Nocny bar. Na barowy stołek wskakuje kot. - Poproszę koktajl z wisienką - mruczy. Wypija, zeskakuje ze stołka, wychodzi z lokalu.
- Pana to nie zdziwiło? - ktoś pyta barmana.
- A niby dlaczego miałoby zdziwić. Ja też lubię koktajl z wisienką...
Barman nie był zaskoczony. Ze mną stało się inaczej. Cóż się bowiem okazało? Najżywiej łaskawi czytelnicy zareagowali na czerwcowy felieton z wierszykami o kotach. Napisał do mnie kot Filip pani Ewy z Gdyni, pozdrawiając mnie delikatnie. Napisali też inni szczęśliwcy, dopuszczani przez swoje kotki do konfidencji, poufałości, zabawy w koci łapci. A pani Wanda N. z Sopotu przypomniała mi o związkach kocio-kabaretowych. Zaczęło się to przecież od Czarnego Kota. Jego założyciel Rodolphe Salis, baron de la Tour de Naintre, wytłumaczył kiedyś butnemu i krzykliwemu psiarzowi, na czym polega wyższość kotów: czy widział ktoś kota policyjnego? (Fakt, nawet do UOP ich nie werbują).
Pan Andrzej K. z Krakowa powołał się na Brechta: nigdy nie spędzał kotów ze swego fotela. "Ułożyć się do spoczynku to również praca. Powinna więc być uwieńczona sukcesem" - napisał B.B. Dodając, jak przystało na notorycznego komucha, że koci wrzask to wołanie. No a "wołanie to postęp". Nasi głowacze byliby pewnie odmiennego zdania. Niestety, ich opinie mniej interesują publiczność niż koty, chodzące swoimi drogami. Z listów i kartek, jakie dostałem, wynika jasno: mało kto pamięta o Okapie - dachowce ciekawsze. Kołyska stoczniowa przegrywa z Kocią kołyską. Kot z wiersza Szymborskiej (już choćby za ten wiersz należał się Nobel) wzrusza bardziej niż Buzek; z troską o kraj wyrytą na twarzy. Nie ma rady - pomyślałem - pora znowu zająć się kotami.