Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Białe kłamstwa

Jeśli mówimy po polsku o kimś, że upadł na głowę, rozumiemy to jako eufemizm. Ktoś nagle postradał rozum, w domyśle efekt podobny do tego, który nastąpi w wypadku wstrząśnienia mózgu. Przykro mi wyznać państwu, że właśnie otarłem się o to doświadczenie i muszę powiedzieć o sobie, że po prostu upadłem na głowę. Wszystko, co dzisiaj piszę, jest pochodną tego wydarzenia i stąd proszę o wyrozumiałość, a przynajmniej czujny krytycyzm, będę zresztą pisał o sprawach całkiem błahych, żeby ktoś nie powiedział, że autor upadł na głowę, skoro ma takie poglądy w jakiejś poważnej sprawie.

Repertuar idiomów związanych z moją przygodą poszerza się w chwili, kiedy odniesiemy się do twarzy. Upadamy lub wylatujemy na zbitą mordę lub na zbity pysk. I to właśnie stało się moim udziałem w tym tygodniu.

Po takim wstępie przez zwykłą uprzejmość każdy, choćby całkiem obojętny człowiek, winien zapytać: A co takiego się stało? Życzliwy spyta ze szczerym współczuciem, niechętny spyta z nieszczerym, ale kto wie, czy nawet całkiem obojętnym, cudza niedola nie jest jakąś pociechą. Powinienem więc już opowiedzieć, dlaczego mam twarz całą w krwawych ranach. A ja tego państwu nie opowiem.

Nie zrobię tego, pamiętając jak przed rokiem moja filmowa agentka w jednym z zachodnich krajów przestrzegała mnie, bym nie wspominał przy przedstawicielach prasy o tym, że czasem muszę korzystać z jakiegoś lekarstwa przeciwbólowego. Moja agentka jest moją równolatką i wiele pracuje z Amerykanami, a ci patrzą uważnie na datę urodzenia i błyskawicznie kojarzą, że ktoś jest już stary i się sypie, więc nie należy mu powierzać odpowiedzialności za pieniądze potrzebne do tego, by nakręcić film czy wyreżyserować spektakl.

Polityka 38.1999 (2211) z dnia 18.09.1999; Zanussi; s. 89
Reklama