Archiwum Polityki

Bułka mało słona

W ostatni piątek miałem taki pomysł, że skoczę koło południa na Nowy Świat, usiądę w ogródku u Bliklego, zamówię kawę i pączki i będę wypatrywał nadejścia wielotysięcznej demonstracji. Wyobrażałem sobie, że kiedy w dalekiej perspektywie pojawi się gniewny tłum, kiedy się przybliży, zrówna ze mną i pójdzie dalej, ja dalej będę siedział, pił kawę i jak gdyby nigdy nic jadł pączki. Przypuszczałem, że uda mi się z manifestacją nawiązać kontakt wzrokowy, w zasadzie miałem zamiar drażnić manifestację cynizmem swoich spojrzeń, ale w razie czego, w razie jakby sprawa przybrała groźny obrót, byłem gotów słać demonstrantom spojrzenia pełne aprobaty, a nawet w zupełnej ostateczności nadać rysom twarzy wyraz solidarności z przemarszem.

Jak pomyślałem, tak uczyniłem i prawie zaraz okazało się, że jak zwykle świat nie układa się po mojej myśli. Ogródek u Bliklego był nieczynny, a w środku kawiarni na domiar złego siedzieli sławni ludzie. Próbowałem negocjować uruchomienie ogródka - bezskutecznie. Próbowałem usiąść w środku przy oknie - nie mogłem się skoncentrować. Obecność sławnych ludzi za plecami rozpraszała mnie, ani się ukłonić, ani się dosiąść, ani się izolować, ani się skupić na mających nastąpić wydarzeniach.

Zostawiłem Bliklego i ruszyłem Nowym Światem w kierunku Empiku. Patrzę, po przeciwnej stronie jest jakiś rachityczny ogródek uliczny, trzy żelazne stoliki, kilka wolnych krzeseł, siadam. Przy sąsiednim stoliku sfatygowany koleś  w dżinsowej koszuli jeszcze jednego drinka zamawia. - Jeszcze jednego drinka poproszę - prosi z wyszukaną uprzejmością i zaciska palce na niedopitej szklance wzmocnionego prawie do białości soku grapefruitowego i czeka, aż kelnerka postawi przed nim następną cudownie sklonowaną setkę premium z sokiem i dopiero wtedy duszkiem wychyla zawartość pierwszej, i natychmiast jego dygocące palce zaciskają się wokół kolejnego szkła.

Polityka 40.1999 (2213) z dnia 02.10.1999; Pilch; s. 83
Reklama