„Był absolutnie i bezgranicznie i przez 24 godziny na dobę oddany sztuce” – tak o niemieckim artyście Kurcie Schwittersie pisał historyk sztuki Hans Richter. Ale też było to oddanie dość nietypowe. Schwitters bez skrupułów molestował bowiem sztukę pierwszych dekad XX wieku, a jego wkład w ukatrupianie wcześniejszej estetyki jest prawdziwie imponujący. Był człowiekiem ekstremalnie niespokojnym i porażająco wszechstronnym. A więc tworzył obrazy (o malowaniu trudno mówić, bo często drapał je gwoździem czy sklejał z kawałków papieru), pisał wiersze i dramaty, wydawał własne pismo, projektował druki, tworzył kompozycje przestrzenne, które dziś nazwalibyśmy instalacjami. Pod jego ręką dosłownie wszystko stawało się twórczą materią, doskonałą do przetworzenia w dzieło sztuki: bilety tramwajowe, sznurowadła, druty, pudełka po ciastkach, szmaty, pilniki do paznokci itd. A przede wszystkim tworzył „Merzbau”; ni to dom, ni labirynt, ni rodzaj dziwacznej galerii, gromadzącej wszystko, co uważał za ważne – największe i najbardziej niezwykłe dzieło jego życia. W 1918 r. dadaiści nie przyjęli go do swego grona, co tylko wyszło im na złe. Schwitters zmarł w zapomnieniu w 1948 r., ale w ostatnich dekadach bardzo mocno upomniano się o jego niewątpliwe zasługi w reformowaniu sztuki XX w. Dzieła Schwittersa ze zbiorów niemieckich możemy oglądać w Muzeum Sztuki w Łodzi i jest to obowiązkowy punkt programu dla wszystkich miłośników współczesnej sztuki. Wystawa czynna do 29 lutego br.
Piotr Sarzyński
++ dobre
+ średnie
– złe