Archiwum Polityki

Luźne hipotezy genetyczne

Język potrafi zachować wspomnienie minionych hipotez naukowych długo po tym, jak wyszły z użycia w przedmiocie, którego dotyczą. Tak na przykład stało się z eterem, który w mowie potocznej (poza zapomnianym już środkiem usypiającym) oznacza hipotetyczną substancję wypełniającą próżnię. I stąd fale radiowe rozchodzą się w eterze i audycja radiowa idzie w eter (Rosjanie na określenie audycji na żywo ukuli wdzięczny termin "priamyj efir").

Na ile dobrze pamiętam nauki wyniesione ze szkoły średniej, niegdyś pojęcie genu było taką luźną hipotezą. Tu jednak zaszedł proces odwrotny. Gen znalazł empiryczne potwierdzenie i dziś istnieje zarówno w języku nauki, jak i w potocznej mowie.

Miałem ostatnio niezwykłą okazję zastanowienia się nad genami, bowiem rodzina mojej żony zorganizowała w Polsce zjazd. Każdy szczegół tego przedsięwzięcia wymaga paru wyjaśnień, bowiem zjazd rodzinny nie jest rzeczą powszednią i trzeba spełnić parę trudnych warunków, zanim takie zjawisko zaistnieje. Po pierwsze musi istnieć sama rodzina, co w przypadku większości ludzi współczesnych oznacza maleńki krąg zaledwie dwóch pokoleń. (W takim kręgu ja sam, jako potomek niedawnych włoskich imigrantów, nie mógłbym nijak zorganizować zjazdu, co najwyżej spotkanie paru osób). Patrząc na rodzinę mojej żony zrozumiałem, że wżeniłem się w plemię, bo z różnych zakątków świata na zjazd ściągnęło kilkadziesiąt osób z czterech, jeśli nie pięciu pokoleń.

Z punktu widzenia wżenionego, zjazd gromadzący blisko setkę osób powiązanych węzłami krwi jest fenomenalną okazją, aby śledzić, jak różne cechy fizyczne i psychiczne powtarzają się z pewną regularnością w różnych ludziach odmiennych pokoleń.

Polityka 41.1999 (2214) z dnia 09.10.1999; Zanussi; s. 89
Reklama