Archiwum Polityki

Z mego skalnego szańca

Niniejszy felieton publikujemy w trzydziestą rocznicę rozpoczęcia przez Jerzego Waldorffa współpracy z "Polityką". Jubilatowi życzymy zdrowia i sił do dalszej twórczości.

Józef Hen, jakkolwiek nie mógł znać bliżej Boya, gdyż ode mnie młodszy jest o kilkanaście lat, przecie obłożył się literaturą tematu tak solidnie, że nigdzie tyle różnych cytatów z Żeleńskiego znaleźć nie można, co w tym Henie. Często sprzecznych, gdyż Boy lubił takie kozły fikać i w różnych esejach krytycznych przeczył sam sobie - niemniej jednak, zawsze są to uwagi ciekawe, dające do myślenia. Mnie, jako przez wiele lat uprawiającemu krytykę muzyczną, ta szczególnie przypadła do leciwego gustu:

"Kiedy idę do teatru zostawiam w domu to, czego nauczyłem się w szkole, wieszam pietyzm na kołku i staram się być jak czysta tabliczka, na której autor pisze sobie przez jeden wieczór, co mu się podoba. Słowacki czy Verneuil, wszystko mi jedno: patrzę, słucham - i koniec".

Taka opinia Boya (zresztą miewał później całkiem różne!) spodobała mi się z dwóch przyczyn:

I) Trafiła na mój wiek, w którym człowiek zdaje sobie sprawę z nieuczciwości krytycznego procederu. Lepszy czy gorszy twórca męczy się nad rodzonym dziełem, gorzej i o wiele dłużej od rodzącej kobiety, później ogląda niemowlę ze wzruszeniem i nadzieją, że będzie się ludziom podobało, a krytyk - przyjmijmy - idzie na widownię prosto ze złej kolacji, przy której kłócił się z sąsiadem, a nadto przejadł, więc jak najgorzej usposobiony siada w krześle, po czym leci do redakcji i rąbie sztukę, czy na to zasłużyła, czy nie.

II) Dawniej, za nieodżałowanej komunisi, jeśli udało mi się przemycić przez cenzurę coś dla rządu przykrego, cała inteligencja miasta czytująca mój dziennik miała uciechę niebywałą, opozycja biła ilu było trzeba ministrów, aż na koniec rząd dla świętego spokoju robił to, czego się dla sztuki domagałem i mogłem spokojnie iść do kawiarni w wawrzynie Apollina.

Dziś pod terminem "demokracja" postanowiono rozumieć całkowitą, publiczną swobodę ubliżania jednego człowieka drugiemu; im wyżej postawionemu, tym obrzydliwiej: od złodziei grosza publicznego, agentów któregoś z sąsiednich państw, pijaniców, cudzołożników wprost na ławach poselskich i.

Polityka 43.1999 (2216) z dnia 23.10.1999; Kultura; s. 43
Reklama