Archiwum Polityki

Bezsenna noc

Najgorszą karą jest bezsenna noc. Żeby  wreszcie zasnąć, przypominałem sobie sprawdzone recepty. Z cyklu Morfeusz i Erudycja. Lopek Krukowski liczył baranki. Niestety, kiedy doliczył się już 11 789 - wełniasty potwór zarył kopytami w ziemię. I za cholerę nie chciał przejść przez dziurę w płocie. Zrezygnowałem z baranów, zacząłem rachować wielbłądy. Dobrze mi szło do chwili, gdy jednogarbny zwierzył się dwugarbnemu:

- Niech sobie ludzie mówią o nas, co chcą, a pić się chce.

Nie czekając na fatamorganę - oazę z wodopojem, przerzuciłem się na doradców i sekretarzy premiera. Powtórzyło się to, o czym monologował Lopek: narzeczony w stanie spoczynku (i urzędniczej aktywności) zaparł się i nie zamierzał opuścić reduty biurka. Już dalej nie liczyłem wiecznych studentów i wesołych zadymiarzy. Pomyślałem o rakietach, wynoszonych z zakładu. Tak utajnionego, że nawet UOP o nim nie wiedział. A MON o pilnowanie obiektu nie dbał, bo ksiądz kapelan w randze pułkownika szepnął: Strzeżonego Pan Bóg strzeże! Zresztą (sądząc z wypowiedzi w TV) zatrudnieni też nie mieli pojęcia, czym się zajmują. Jak w dowcipie z lat pięćdziesiątych.

- Gdzie pracujecie?
- To tajemnica państwowa.
- A jak wam płacą?
- Iii tam, dychę od granatu.

Zacząłem liczyć, przyciskając głowę do poduszki. Jedna Strieła, druga Strieła, trzecia Strieła... Bodajże szósta - uletieła. Ale pewnie da znać o sobie. Rakiety są wybuchowe. Zrezygnowałem z rakiet. Co mi zostało? Gołębie pocztowe. Frunęły żwawo, całymi stadami. Do momentu, gdy najcwańszy (jego kuzyn znał Picassa) zabrał się do przyklejania znaczków i przywalania stempli. Zaraz odłowili go poczciarze i odstawili na komisariat, żeby poprawić wskaźnik wykrywalności.

Polityka 43.1999 (2216) z dnia 23.10.1999; Groński; s. 93
Reklama