Siedziałem w bistro otępiały przed czekającym mnie wykładem, sącząc białe wino i nie patrząc, nie przyglądając się, może tylko beznamiętnie i podświadomie rejestrując sylwetki przechodniów zza szklanej ściany. Aż nagle bulwarem przepłynęła ona. Nie była wcale ładna, tym mniej zgrabna - znacznie za krótkie nogi, opadłe ramiona, nieco za gruba szyja. Jakbym jednak obudził się ze snu. Chciałem zerwać się, pobiec za nią. Niestety, niezapłacony rachunek ograniczał możliwość ruchów...
Wielki francuski antropolog kultury Marcel Mauss zanotował w 1918 r.: "Wszyscy wiedzą, że brytyjska piechota maszeruje innym krokiem niż nasza: inna jest częstotliwość, inna długość kroku. (...) Otóż pułk z Worcester, po dokonaniu u boku piechoty francuskiej bohaterskich czynów nad Aisne, zwrócił się o królewskie pozwolenie na używanie francuskiej muzyki marszowej, francuskich trąbek i bębnów. Rezultaty były opłakane. Dawno po bitwie nad Aisne, przez sześć miesięcy widywałem na ulicach Bailleul takie oto przedstawienie: pułk zachował swój angielski marsz, ale próbował go przystosować do francuskiego rytmu. Orkiestrę dętą prowadził mały chorąży francuskich szaserów, który na swojej trąbce znakomicie wygrywał marsze. Nieszczęsnemu oddziałowi złożonemu z wysokich Anglików nie udawała się defilada. W marszu panował całkowity nieład. Kiedy oddział usiłował trzymać krok - muzyka nie pasowała. W końcu pułk z Worcester musiał wyrzec się francuskiej muzyki marszowej. (...) W szpitalu w Nowym Jorku przeżyłem niemal objawienie. Zastanawiałem się, gdzie już widziałem dziewczyny chodzące tak jak moje pielęgniarki. Miałem dużo czasu, by nad tym rozmyślać. Wreszcie doszedłem do wniosku, że było to w kinie".
Ja nie miałem tyle czasu co Marcel Mauss.