Zgodnie z teorią, że "każda rewolucja zapewnia milion nowych posad", reforma ochrony zdrowia w pierwszej kolejności zadbała o rozwój administracji. Kasy chorych stały się wygodnym miejscem dla skompromitowanych urzędników: odwołany przez Wojciecha Maksymowicza wiceminister Jacek Wutzow odnalazł się jako dyrektor biura polityki zdrowotnej w Łódzkiej Kasie Chorych, zdymisjonowany przez Franciszkę Cegielską wiceminister Janusz Solarz jest wicedyrektorem kasy podkarpackiej. W oparciu o ustawę o powszechnym ubezpieczeniu zdrowotnym powołano administrację siedemnastu kas (16 regionalnych plus jedna branżowa), powstało też rozbudowane biuro pełnomocnika rządu do spraw wprowadzenia powszechnych ubezpieczeń zdrowotnych, Urząd Nadzoru Ubezpieczeń, a teraz tworzy się liczące 17 lub 21 osób rady, z których ma być wyłoniony jeszcze jeden urząd: Krajowy Związek Kas Chorych.
Chętnych do zajęcia kolejnych przyczółków tej reformy jest sporo. Na Śląsku o 21 miejsc w radzie ubiegało się 90 przedstawicieli koalicji AWS-UW, na Mazowszu - 68 osób, głównie z SLD i PSL.
Rada kasy wybierana spośród zgłoszonych kandydatów przez sejmik wojewódzki ma olbrzymie uprawnienia, zbliżone do uprawnień rad nadzorczych spółek Skarbu Państwa: powołuje i odwołuje dyrektora, uchwala statut, podejmuje uchwały dotyczące majątku, przede wszystkim zaś kontroluje finanse.
Pozostające w dyspozycji kas chorych pieniądze są w każdym województwie ogromne. Zaplanowany na bieżący rok budżet nawet w najmniejszych i najbiedniejszych kasach (Lubuskiej i Podlaskiej) sięga 500 mln zł. W Kasie Dolnośląskiej wynosi 1,5 mld zł, czyli siedem razy więcej niż budżet sejmiku województwa. Rady na Śląsku i na Mazowszu otrzymały nadzór nad wydatkowaniem 2 mld zł. Z tych pieniędzy (w dużej części wirtualnych, bo kasy pogrążone są w deficycie) należy opłacić zakontraktowane z placówkami medycznymi świadczenia.