W dziesięć lat po śmierci (zginął tragicznie w sierpniu 1989 r.) Konstanty Puzyna, jeden z największych polskich krytyków literacko-teatralnych (i więcej: jeden z ważniejszych komentatorów kultury naszego wieku) szczęśliwie nie okazał się tak gruntownie zapomniany, jak wolno było się obawiać i jak się stało z wieloma jego rówieśnikami.
Ukazały się szkice bliskich mu Tadeusza Różewicza i Jana Kotta - a także obszerny szkic zamieścił w "Wyborczej" Roman Pawłowski, który, jak się zdaje, z żywym Puzyną nie miał okazji się zetknąć, zaś w II Programie radia ciepłe myśli zawarł w okolicznościowym felietonie inny z grona młodych krytyków Wojciech Majcherek. Wspomnieniowe spotkanie w warszawskim Centrum Sztuki Współczesnej dokumentnie już przemieszało pokolenia przyjaciół i komentatorów. Dzięki inicjatywie Janusza Deglera Puzyna wrócił też do księgarń: wydawnictwo Errata przygotowało tom zbierający wszystkie jego rozproszone teksty poświęcone Stanisławowi Ignacemu Witkiewiczowi. Tom ważny nie tylko dla witkacologów. Jest w nim cały Puzyna: ponadczasowo fascynujący, a przecież uplątany tysiącem niewidzialnych nici w swoją epokę, płacący jej nielichą daninę.
Zamieszczone w książce teksty składają się nie tyle w całościową egzegezę Witkiewicza, ile w swoistą kronikę walki o pisarza. Najpierw walki o samo jego zaistnienie. W najgorszej możliwie chwili: w 1949 r. Puzyna podejmuje próbę nakłonienia strażników komunistycznej ideologii do publikacji zapomnianej dramaturgii. Mówi ich językiem! - nie brzydzi się cytatami z młodego Engelsa czy nawiązaniami do obowiązującej doktryny realizmu. Umie się przy tym ustrzec głupstw; gdy nadejdzie odwilż, będzie mógł przedrukować tekst bez wstydu. Aliści włazi w cudzą skórę ze świadomością sprawy, celów i metod niespodziewaną u dwudziestoletniego szczeniaka.