Archiwum Polityki

Polski wieniec

W Taboryszkach dogasa wściekły październik, palą się na żółto liście pod stopami,  już ani jednego na drzewach. Ma się do zimy, z pól zebrane. A tu dożynki. Ksiądz Józef Aszkiełewicz, zwany Mileńkim, zarządził, że mają być. Po raz pierwszy w Taboryszkach. Tylko jak dożynki mają wyglądać, skoro bez pierwszego sekretarza w rajkomie i dyplomu dla przodujących traktorzystów nigdy ich tu nie było od polskich czasów? Sam ksiądz dobrodziej nie wie.

Ksiądz był bokserem. Mówił po rosyjsku i wcale nie myślał o sutannie. Kiedyś w wojsku, na pasie startowym samolotu, nocą, doznał w sobie silnej jasności, jakby mu ktoś w sercu zapalił świecę. Dziwnie zaczęły migotać księżyc i gwiazdy. Szeregowy rozpłakał się. Bóg daje mu oto łaskę nagłego nawrócenia, a on nie potrafi w języku ojców przeczytać najmarniejszej do Niego modlitwy. Wrócił do jednostki i kazał rodzinie wystarać się o polską książkę. Rozpoczął sylabizować na głos. Nawinął się po polsku "Robin Hood". W porządku. Codziennie do wkucia 50 słówek. Potem Trylogia - dusza się w tym pławiła jak w kwieciu róż. I "Pan Tadeusz" - miód dla duszy. Został księdzem. Proboszczuje Taboryszkom, Kamionce, wioskom tu i za miedzą, już w Białorusi. Przechodzi do nich granicę, jak chce. Nikt księdza Mileńkiego nie śmiałby za sutannę przytrzymać. - Dobrodziej czcigodny, kochaneńka moja, on dla parafian jak ojciec rodzony, takiego tylko swołocz nie uszanuje.

Na Białorusi, bo taniej, ksiądz kupił farbę dla ludzi w parafii, żeby pomalowali sobie domy. Żeby było weselej na duszy w ten ciężki czas.

***

- Słowiczkowie dźwięcznym głosem śpiewają, a śpiewają - grzmi kościół, a Świecie się ładuje psychicznie.

Świecie przyjechało do Taboryszek samochodem firmy Romana Józefczyka z księdzem z parafii św. Józefa. Przyjechali w te strony raz przypadkowo i teraz wracają co roku. - Kto mówi, że w Polsce panuje znieczulica? - dziwi się Świecie. Wystarczy, że ksiądz powie w kazaniu, że trzeba na Litwę wieźć rzeczy i ludzie natychmiast taszczą paczki i pieniądze. Przywieźli przybory szkolne, słodycze, ciuchy, środki czystości. Rozwieźli po szkołach i parafiach, a teraz właśnie stoją i ładują się psychicznie. Tym, że tutejsi tak śpiewają dźwięcznym głosem, jak już nigdzie chyba w Polsce, całą duszą; tym, że żyją ciągle w tej nieludzkiej wyćwiczonej latami pokornej cierpliwości, wdzięczni za każdy ołówek dla dziecka.

Polityka 46.1999 (2219) z dnia 13.11.1999; Społeczeństwo; s. 84
Reklama