Archiwum Polityki

Zdradliwa spontaniczność

Kiedy w młodzieńczych latach czytałem książkę o cesarzu Klaudiuszu, uderzyło mnie proste spostrzeżenie autora o tym, że w życiu różne czynności można robić spon-tanicznie albo w ramach narzuconej sobie dyscypliny. Można jeść, kiedy jest się głodnym, i spać, kiedy senność nas zmorzy, można też przestrzegać regularnych godzin posiłku i kłaść się spać zawsze o tej samej porze.

Wybór między tymi dwiema skrajnościami najczęściej jest podyktowany okolicznościami, których wcale nie wybieramy, ale które narzuca nam życie. To, czy jadam, kiedy chcę, czy kiedy mogę, zależy od tego, co robię, i często nie mam wyboru, mogę jednak zastanawiać się, co wolę i o czym marzę: czy o życiu regularnym i zdyscyplinowanym, czy też rozkołysanym siłą zmiennych impulsów, a więc w potocznej mowie określanym jako spontaniczne.

W naszym współczesnym, modnym stylu mówienia spontaniczność nabrała cech wartości i kojarzy się z autentycznością, a ta z kolei jest rękojmią prawdy. Człowiek nieautentyczny wydaje się zakłamany, a autentyzm potwierdza się wtedy, kiedy spontanicznie dajemy świadectwo tego, jacy jesteśmy naprawdę. Prywatnie nie chciałbym się podpisywać pod żadnym członem takich rozumowań, ale przywykłem do nich i uważam, że są one niejako standardowe (co oczywiście nie znaczy, że są słuszne).

Wróćmy jednak do jedzenia i spania. Jeśli mamy być spontaniczni, powinniśmy zasypiać wszędzie, gdzie sen nas dopada, a więc także na naradach, spotkaniach towarzyskich, uroczystościach publicznych czy też w trakcie obrzędów religijnych. Stara norma obyczajowa mówi, że jest to głęboko niestosowne i pośrednio obraża innych ludzi, bo uwidocznia, że nie liczymy się z ich towarzystwem.

Polityka 46.1999 (2219) z dnia 13.11.1999; Zanussi; s. 97
Reklama