Archiwum Polityki

Nędza w Paryżu

Wielce smutnym pismem jest "Gazeta Polska". Wszyscy się na jej łamach martwią niezwykle. A to o stan gospodarki narodowej, a to moralności publicznej, o zdrowie (złe) generała Pinocheta, zdrowie (za dobre) Leszka Millera... Wszystko to mógłbym ostatecznie zrozumieć. Ostatnio jednak redakcja "Gazety Polskiej" postanowiła pognębić również i mnie - zepchnąć do padołu łez, szlochu i rozpaczy. Piórem niejakiego Jana M. Fijora ("Paryż sfrustrowany" nr 43/1999) opisała bowiem, jak straszne jest życie we Francji. Z butelką białego wina w dłoni wybierałem się akurat pod czereśnię, kiedy przeczytałem ów artykuł. Odechciało mi się pić, z drzewa spadły ostatnie liście, a jęk cichy ugrzązł mi w krtani. Bo i cóż za skarlały dureń ze mnie. Przez dwadzieścia lat nie spostrzegłem, jak u nas jest potwornie.

Pisze np. Jan M. Fijor, że "Konkurencja nie jest we Francji zjawiskiem mile widzianym". Jest to informacja o tyle interesująca, że ulubionym zajęciem żabojadów jest jeżdżenie po dziesiątkach sklepów, w których ceny na te same produkty są zupełnie inne, i po targach, na których moja szwagierka umie znaleźć piękne rzeczy, z ciuchami na czele i ubrać rodzinę za 20 dolarów. Ale to być może nie konkurencja, tylko złudzenie kretynów chcących koniecznie zużyć większą ilość benzyny. To jeszcze byłoby możliwe - społeczeństwa popadają niekiedy w trudno wytłumaczalny amok. Katastroficzna wizja Fijora sięga jednak dalej.

"Kończy się powoli francuski monopol na szampana i koniak. To fakt, że nic nie jest wciąż w stanie pobić popularności wyrobów pochodzących z piwnic ťCamusaŤ, ťMartelaŤ czy ťHennessyŤ, gorzej już jest ze smakiem. Niektóre ťbrandyŤ argentyńskie, chilijskie, czy.

Polityka 46.1999 (2219) z dnia 13.11.1999; Stomma; s. 98
Reklama