Archiwum Polityki

Moda na stare

NULL

W trakcie krótkiej podróży dookoła Stanów trafiłem na stanowy uniwersytet w niewielkim Williamsburgu, o godzinę lotu od stolicy. Uniwersytet szczyci się miejscem w pierwszej dziesiątce w rankingu uczelni w całych Stanach, natomiast sama miejscowość ukryta pośrodku lasów Wirginii spełnia funkcję podobną do tej, którą u nas pełni Biskupin; jest bowiem miejscem kultu samych pierwocin historii. (Chętnie napisałbym tu prehistorii, nazywając tak wszystko, co poprzedza historię, ale boję się, że jakiś kolejny sfrustrowany polski profesor z Ameryki prześle mi e-mail z pouczeniem, że używam tego słowa niewłaściwie).

Historia Stanów Zjednoczonych liczy zaledwie dwieście lat (więc wszystko, co było wcześniej, chce mi się nazywać prehistorią). Tak bym chętnie nazwał czasy kolonialne, które ilustruje turystom odbudowana najstarsza część miasta Williamsburga.

Czasy odbudowy Williamsburga i Biskupina są podobne, datują się na lata trzydzieste. Wtedy to bankier Rockefeller po raz pierwszy w historii swego kraju rzucił ogromne pieniądze na rekonstrukcję przeszłości. W ramach tej rekonstrukcji zbudowano (a czasami tylko odnowiono) kilkaset małych kolonialnych domów i stworzono centrum pielgrzymek do korzeni, czyli czasów kolonialnych, kiedy bogate Południe, korzystając z pracy niewolników, wiodło życie, jakie dzisiaj może budzić nostalgiczną łezkę u tych wszystkich, którzy będą się utożsamiali ze spuścizną białych plantatorów.

Dla przybysza z Europy szokujące na pierwszy rzut oka są niezliczone brytyjskie flagi upamiętniające kolonialny status Ameryki. Imponujący jest w swej brytyjskości pałac gubernatora i wystawione ku uciesze dzieci dyby, w których za czasów naszego króla Stasia trzymano przestępców na głównej ulicy dla odstraszającego przykładu.

Polityka 48.1999 (2221) z dnia 27.11.1999; Zanussi; s. 97
Reklama