W słynnym haskim muzeum Mauritshuis trwa właśnie wystawa "Rembrandt by Himself", na której zaprezentowano blisko 70 prac (w tym 28 obrazów olejnych oraz rysunki i grafiki), na których "książę malarzy" uwiecznił samego siebie. Skłonność do utrwalania na płótnie własnego wizerunku ujawniało w przeszłości wielu artystów. W Polsce na przykład namiętnie oddawał się tej słabości Jacek Malczewski. O ile jednak nasz symbolista malował siebie zawsze w bardzo podobny sposób, dbając bardziej o efektowną oprawę (zbroja) i ciekawe towarzystwo (aniołowie i chimery), aniżeli psychologiczną głębię, o tyle u Rembrandta autoportrety są szczególnym zapisem historii własnego życia, świadectwem ewolucji jego malarstwa, a nawet dokumentem jego osobowości. Choć nie był on bowiem pozbawiony sporej skłonności do autokreacji, to raczej przybierała ona postać "przebierania się" do automalunku aniżeli wygładzania sobie lic czy przydawania mądrego spojrzenia.
Oglądać więc można Rembrandta pod postacią żebraka, antycznego malarza Zeuxisa i apostoła Pawła, w stroju orientalnym i wojskowym, przy pracy i paradnym geście. Był jednak Rembrandt zbyt wielkim malarzem, by ta maskarada mu wystarczała. Pozostawił więc po sobie fantastyczną galerię własnego "ja": od zaciekawionego światem młodzieńca, przez przepełnionego poczuciem sukcesu zawodowego ale i ciągle głodnego uznania możnych mężczyznę, po zmęczonego życiem i załamanego rodzinnymi klęskami starca. Banalne stwierdzenie, że autoportrety mogą być zwierciadłem duszy, w tym przypadku nabiera prawdziwie głębokiego sensu.
W sumie blisko osiemdziesiąt wizerunków. Od pierwszego, z 1626 r. (artysta miał wówczas 20 lat), gdzie nieśmiało pomieścił siebie w tłumie postaci zapełniających płótno, po trzy autoportrety powstałe w 1669 - roku jego śmierci.