W 1989 r. odbyły się ostatnie happeningi Pomarańczowej Alternatywy, wystartował pan w wyborach do Senatu, wygrał z Januszem Korwin-Mikkem, ale przegrał z Antonim Gucwińskim, zgłosił pan swoją kandydaturę na prezydenta, a potem zniknął na prawie 10 lat z Polski. Dlaczego?
Chciałem zobaczyć świat, który dotąd znałem tylko z filmów. Już w 1982 r. złożyłem wniosek o wyjazd na Jamajkę, ale mi odmówiono. Paszport wypisano mi 1 czerwca, w Dniu Krasnoludków,więc pojechałem.
Uznał pan, że Pomarańczowa Alternatywa nie jest już potrzebna?
Zapotrzebowanie na happening nie zniknie nawet w dobie Internetu. Ale wyjeżdżałem w lipcu 1990 r., po długiej rozmowie z Andrzejem Wajdą i Józefem Piniorem, którzy przekonywali mnie, że w Polsce wszystko będzie przebiegać dobrze. Rozmawiałem też ze Sławomirem Mrożkiem i Jackiem Kuroniem, który powiedział mi, że zamierza zająć się gospodarką. Wtedy, mimo przyjaźni dla Jacka, przestraszyłem się, że to się może nie najlepiej skończyć.
A Mrożek?
Mrożek właśnie wybierał się do Meksyku i okazało się, że to on miał rację.
To znaczy, że postanowił pan uciec?
Nie uciekałem. Uznałem, że skoro będąc tak popularny jak wtedy i mając dobry program polityczny przegrałem wybory z dyrektorem ogrodu zoologicznego i z przedstawicielami Solidarności, którzy - mimo całego szacunku dla nich - żadnego programu nie mieli, to coś jest nie tak albo z moją percepcją, albo z percepcją społeczną.
Jaki miał pan program?
Program był realistyczny. Chciałem zmniejszyć budżet MSW, uzyskane pieniądze dać emerytom oraz ożywić gospodarkę poprzez oddanie zakładów w ręce pracowników.
Naprawdę wierzył pan, że ktoś weźmie na poważnie kandydaturę Komendanta Twierdzy Wrocław, który zajmował się malowaniem krasnoludków na murach?