Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Jak kochać

Nie mdleje, nie szaleje, a przynajmniej nie dlatego, że cię widzi. Nie pisze wierszy. Kwiaty przynosi jedynie z wyraźnej okazji. Na pytanie: kochasz? odpowiada pytaniem: a o co chodzi? Lubuje się w opowieściach, jak to potrafisz roztrwonić pensję w najbliższym kiosku Ruchu oraz jak kładziesz każdy dowcip. Czy to jest jeszcze miłość? Możliwe. Możliwe, że dla partnera twoja odmienność jest wciąż fascynującym kosmosem. Niewykluczone, że on uwolnił się od mitu miłości romantycznej i prawie pewne, że kocha, tyle że adekwatnie do fazy, w której znajduje się wasz związek.

Definiowanie i mierzenie miłości wydaje się zajęciem jałowym, bo im więcej o niej wiadomo, tym mniej wydaje się ona prawdopodobna. Dopóki miłość między dwojgiem ludzi analizuje psycholog, wszystko jeszcze klei w całość, niech no jednak wtrąci się historyk, antropolog, socjolog, a okaże się, że tylko zbiegiem okoliczności zdarzyło nam się żyć w epizodycznej kulturze, preferującej monogamię (w romantycznej oprawie). Być może zresztą wyłącznie wskutek tak a nie inaczej postępującej historii politycznej ludzkości daliśmy się w którymś momencie przekonać, że należy kochać i że człowiek ze swej natury po prostu to umie. A już zwłaszcza umie kochać własne dzieci, bo tak się składa, że tu też używamy terminów: miłość i kochać.

Ludzie Zachodu zaczęli dostrzegać konieczność kochania swoich dzieci od niedawna, ledwie dwóch, trzech pokoleń. Po pierwsze z powodów moralnych – żeby skończyć z metodami wychowawczymi, które dziś uznajemy za draństwo. Po drugie – i może ważniejsze – z powodu refleksji, że od tego, czy i jak człowiek jest kochany w dzieciństwie, zależy niemal cała jego psychiczna przyszłość.

Ja My Oni „Jak kochać" (90029) z dnia 09.02.2008; Pomocnik Psychologiczny; s. 3
Reklama