Paragraf 1. Na terenie województwa mazowieckiego zabrania się używania materiałów pirotechnicznych w miejscach publicznych i innych miejscach, gdzie może to spowodować zagrożenie życia i zdrowia ludzi.(...)
Paragraf 3. Osoby naruszające postanowienia par. 1 niniejszego rozporządzenia podlegają karze grzywny wymierzonej w trybie i na zasadach określonych w prawie o wykroczeniach”.
Takie prawo obowiązujące od połowy grudnia 2003 do końca stycznia 2004 r. wydał wojewoda mazowiecki Leszek Mizieliński. Zgodnie z art. 4 ogłoszono je „w drodze obwieszczenia” i „podano do wiadomości publicznej w środkach masowego przekazu” oraz umieszczono w Dzienniku Urzędowym Województwa Mazowieckiego.
Ci, którzy przeżyli sylwestra w Warszawie i okolicach, wiedzą, że z równym powodzeniem wojewoda mógł sobie to rozporządzenie wytatuować na plecach, wymalować szminką na łazienkowym lustrze, wykrzyczeć lub wyśpiewać w dźwiękoszczelnym gabinecie. W sylwestrową noc niebo nad Warszawą – jak zawsze – iskrzyło się od fajerwerków, a psy wyły, chowały się pod szafami lub tępo patrzyły na ludzi otumanione podwojonymi dawkami środków uspokajających. Rano zaś ulice Warszawy oraz okolicznych miasteczek – jak zawsze po sylwestrze – zasłane były resztkami rac, petard i ogniowych fontann. Policja nie interweniowała. Nawet straż miejska miała rozporządzenie wojewody w najgłębszym poważaniu. I dzięki Bogu. Lepsze to od widoku strażników oraz policjantów zaczynających nowy rok od groteskowego uganiania się po osiedlach za tysiącami chłopców odpalających race.
Z pozoru więc wszystko wyglądało jak zawsze. Ale to tylko pozór. Bo jednak prawo antyfajerwerkowe coś w mazowieckiej rzeczywistości zmieniło.