Archiwum Polityki

Zbombardować – to za mało

Europa zapomniała o Serbii, a teraz nagle musi sobie przypomnieć

Serbia próbuje zatrzeć fatalne wrażenie, wywołane wynikami wyborów parlamentarnych. Javier Solana, swego rodzaju minister spraw zagranicznych Unii Europejskiej, odwiedzając Belgrad przed wyborami ostrzegł 6,5 mln głosujących Serbów, że będą wybierać między „zdecydowanym marszem w stronę Europy a powrotem do izolacji kraju”. Nic nie pomogło. W demokratycznych wyborach Serbowie – uwolnieni od rządów Slobodana Miloszevicia – na pierwszym miejscu uplasowali Serbską Partię Radykalną, której przewodzi Vojislav Seselj, czekający w więzieniu w Hadze na proces za zbrodnie wojenne. Do parlamentu wejdzie także Partia Socjalistyczna Serbii, której z ławy więziennej przewodzi sam Miloszević. Oczywiście, nieszczęście to trzeba widzieć w określonych proporcjach. Radykałowie Seselja uzyskali 27,5 proc. głosów i razem z 7,6 proc. socjalistów mają tylko 35 proc., a więc rządzić nie będą; dwaj zbrodniarze do parlamentu w Belgradzie nie przyjadą, ślubowania poselskiego nie złożą. Ale ozdrowieńcza energia, która – jak się wydawało – ogarnęła ruch reformatorski po wstrząsie wywołanym zamordowaniem premiera Zorana Dzindzicia (12 marca 2003 r.) dawno wyparowała i żadnych rezultatów wyborczych nie przyniosła. Nadzieje na formowanie rządu trzeba dziś wiązać z byłym prezydentem Jugosławii Vojislavem Kostunicą i jego partią demokratyczną (nieco ponad 17 proc. głosów), która będzie trzonem przyszłej rządzącej koalicji. Tyle że Kostunica i jego nacjonalistyczni zwolennicy znani są z tego, że blokowali ruch reformatorski po upadku Miloszevicia (jesienią 2000 r.).

Młody minister gospodarki i finansów w ustępującym rządzie Bozidar Djelic – który nawiasem mówiąc praktykował na reformach w Polsce – twierdzi, że rząd, choć przegrany, wypełnił swoje zadanie: usunął Miloszevicia i wystartował z programem reform.

Polityka 2.2004 (2434) z dnia 10.01.2004; Komentarze; s. 18
Reklama