Wiadomość o nowej książce Mario Vargasa Llosy i na dodatek o malarzu, którym zachwyciłam się w wieku lat czternastu, pobudziła moje zmysły bardziej niż szampan z truskawkami, więc z apetytem zasiadłam do lektury artykułu Piotra Sarzyńskiego [„Piekło w raju”, POLITYKA 50/03]. Apetyt ten obrócił się w niesmak, bo w szampanie pływała mucha.
Pan Sarzyński stwierdza mianowicie, iż Flora Tristan, babka Gauguina: „pisała książki, bez przerwy organizowała manifestacje w obronie praw kobiet tudzież robotników, a równocześnie – taki to już los aktywistek – miała całkowicie zapaprane życie osobiste, porzuciła córkę (przyszłą matkę Gauguina), a nawet stała się ofiarą zamachu ze strony byłego męża (postrzelił ją, ale nie uśmiercił)”.
W pełni zgadzam się z panem redaktorem, że los aktywistek nie jest słodki i różowy, choć osobiście sądzę, że z powodów zgoła odmiennych. Trudno mi podawać w wątpliwość stwierdzenie, jakoby z reguły miały zapaprane życie osobiste, brak mi bowiem po temu danych statystycznych, ciekawi mnie natomiast, czy zdaniem pana redaktora równie niefortunnie układa się życie osobiste aktywistów. Aktywiści, jak sądzę, mają łatwiej, gdyż po pierwsze nie są prawie nigdy feministkami, po wtóre porzucając swe dzieci prawie nigdy nie są nazywani wyrodnymi matkami i wreszcie prawie nigdy nie prowokują swoich mężów do nieudanych zamachów na ich, aktywistów, życie.
Nie mam najmniejszego zamiaru przypisywać panu Sarzyńskiemu poglądów antyfeministycznych czy wrogich aktywistkom. Problem polega na tym, że owo: taki to już los aktywistek, jest stwierdzeniem bliskim obiegowej opinii, którą uważam za wysoce szkodliwą społecznie.