Kiedy podczas szalejącej burzy na dach kościoła w Glaznotach (gmina Ostróda) zwaliła się stara brzoza i wybiła wielką dziurę, ludność miała nadzieję, że problem sam się rozwiąże – budynek rozsypie się, gruz się komuś przyda i na wzgórzu już bez przeszkód będzie można pasać bydło. Może tylko przykościelny cmentarzyk będzie jeszcze straszył, bo jakoś wstyd go zaorać.
Kiedy w listopadzie 1997 r. w pobliskim Marwałdzie Lasy Państwowe oddały Markowi Kotańskiemu stary ośrodek szkoleniowy, aby osadził tam kolejną placówkę Markotu dla bezdomnych, ludność miała nadzieję, że problem sam się rozwiąże. Przyjdzie zima, nieboraki zmarzną i uciekną. Zimy w Marwałdzie surowe, a opału leśnicy Kotańskiemu nie podarowali. Niektórzy – co prawda, to prawda – żałowali tych bezdomnych, że ledwo znaleźli schronienie, a już będą musieli szukać dalej. W ludziach bowiem tli się miłosierdzie dla bliźnich, nawet jeśli to istoty mniej udane od nich samych.
Jak odzyskać blask
Kościół na wzgórzu w Glaznotach umierał powoli. Dziura od upadającej brzozy była raną dolegliwą, ale nie śmiertelną. Znacznie bardziej doskwierał kościołowi brak wiernych, służył bowiem od XVI w. (pierwsza świątynia powstała już w XIV w.)ewangelikom, a tych z okolic Glaznot wymiotło. Znikali falami, podczas wojny, pod jej koniec i za Polski Ludowej. Chociaż dla hitlerowców byli parszywymi Polakami, wcielano ich do Wehrmachtu, szli na front i ginęli jak najprawdziwsi Niemcy. Gdy wojna już zmierzchała, nakazano im uciekać w głąb Rzeszy wraz z ludnością niemiecką. Straszono Ruskimi i ich okrucieństwem.
Ci, którzy nie uwierzyli i zostali, szybko na własnej skórze przekonali się, że to nie były czcze pogróżki. Ruscy uważali ich za parszywych Niemców i naprawdę byli okrutni. A tym, którzy przetrwali panowanie Armii Radzieckiej, przyszło żyć po sąsiedzku z polskimi osadnikami zza Buga albo z Mazowsza – a oni też myśleli, że Mazur to Niemiec, a mazurska mowa to niemiecka gwara.