Archiwum Polityki

Trzymamy ministra za słowa

Gdy w grudniu 2000 r. wybierano prezesa Narodowego Banku Polskiego, Mirosław Gronicki, wtedy główny ekonomista BIG Banku Gdańskiego, cieszył się z kandydatury Leszka Balcerowicza, bo „jego twardy charakter gwarantuje niezależność bankowi centralnemu”. Gronicki przyznał jednak, że taki charakter może nie podobać się ministrom finansów, którzy będą musieli współpracować z NBP. Teraz przekona się o tym na własnej skórze, bo jest prawie pewne, że w środę, 21 lipca, to właśnie on zastąpi na stanowisku ministra finansów odchodzącego Andrzeja Raczko.

Czego można się spodziewać po nowym strażniku państwowej kasy, sądząc po jego dotychczasowych publicznych wypowiedziach? Jest on zwolennikiem ograniczania deficytu budżetowego, bo „wydatkom trzeba się przyglądać przez szkło powiększające” (wywiad dla BBC z października 2003 r.). Gronicki z zadowoleniem przyjął pomysły Jerzego Hausnera, ale uważa, że plan ratunkowy wdrażany jest zbyt późno, niczym „musztarda po obiedzie” (PAP, marzec br.). Kandydat na ministra finansów uchodzi w środowisku ekonomistów za liberała. Jest za ograniczeniem roli państwa w gospodarce. Uważa, że sposobem na walkę z bezrobociem jest zmniejszenie kosztów pracy przy jednoczesnym dalszym wzroście wydajności pracowników (Radio ZET, listopad 2001 r.). Pomysły zmniejszenia podatków dla najuboższych, a zwiększenia ich przedsiębiorcom kwituje krótko – to absurd i „metody w stylu Janosika” („Puls Biznesu” 9.07.2004 r.).

Jednak, jak sam mówi, jest ekonomistą, a nie politykiem. Jako minister będzie niestety zależny od sejmowej większości, która potrafi naruszyć każde niezłomne poglądy.

Polityka 30.2004 (2462) z dnia 24.07.2004; Ludzie i wydarzenia; s. 14
Reklama