Archiwum Polityki

Przyczółek Hausnera

Na koniec sezonu parlament wreszcie pokazał rozumne oblicze

Rząd Marka Belki ma za sobą pierwszą próbę ognia i wody. Po ciężkiej parlamentarnej walce udało mu się przepchnąć przez Sejm ustawę zmieniającą zasady waloryzacji rent i emerytur. Ostatecznie ustalono, że od 2005 roku waloryzacja dla 9,5 mln osób pobierających tego rodzaju świadczenia będzie miała miejsce dopiero wtedy, gdy skumulowana inflacja w Polsce przekroczy 5 proc., nie rzadziej jednak niż co 2 lata. Jednocześnie znika związek między waloryzacją a wzrostem średniego wynagrodzenia. Z rządowych wyliczeń wynika, że w ciągu najbliższych 6 lat budżet – tylko z tego powodu – zaoszczędzi 28,1mld zł, a w przyszłym roku, najważniejszym dla powstrzymania kryzysu finansów publicznych, nawet 4 miliardy złotych. Groźba przekroczenia konstytucyjnych progów wielkości długu publicznego do PKB, obligujących do naprawdę drakońskich działań, nieco więc zmalała. Tuż przed parlamentarnymi wakacjami Sejm, na pewno bez przyjemności, zrobił to, co zrobić powinien. Okazało się, że dla naprawdę ważnych spraw ciągle można w nim znaleźć parlamentarną większość. Ustawa przeszła dzięki poparciu SLD, SDPL i Platformy Obywatelskiej. Zrejterowała Unia Pracy, a większość posłów opozycji też udawała, że nie rozumie ekonomicznych konieczności i nawet w imię dobrej sprawy woli nie narażać się wyborcom.

Emeryci i renciści obserwowali te zmagania zapewne z mieszanymi uczuciami. Nowy sposób waloryzacji, to jasne, nie może im się podobać. Jeśli inflacja nie wymknie się spod kontroli, podwyżki będą teraz mniejsze i nie co rok, a co dwa lata. Z drugiej strony 5,3 mln ludzi doczekało się wreszcie programu likwidacji niższych rent i emerytur ze „starego portfela”. Chodzi o osoby, których emerytury są wyliczane od 91 lub 93 procent t.zw. kwoty bazowej, niezbędnej do określenia corocznych, indywidualnych świadczeń.

Polityka 30.2004 (2462) z dnia 24.07.2004; Komentarze; s. 17
Reklama