Jako inteligentna bajka o rycerzach Okrągłego Stołu „Król Artur” czarnoskórego Amerykanina Antoine’a Fuqua sprawdza się wyśmienicie. Zamiast wyeksploatowanej do cna opowieści o poszukiwaniach świętego Graala, otrzymujemy trzymające się realiów historycznych widowisko. Pod pozorem opowiedzenia, „jak to było naprawdę”, chodzi w nim o rekonstrukcję mało znanego celtyckiego mitu o narodzinach brytyjskiego królestwa. Rzymski dowódca Lucius Artorius Casus, który w piątym wieku dowodził oddziałem najemników, dostaje zlecenie uwolnienia z terenów zajmowanych przez wrogie wojska Sasów dostojnika kościelnego Mariusa Honoriusa. Razem z oddanymi mu żołnierzami wyrusza w niebezpieczną wyprawę, po zakończeniu której ma otrzymać wolność. Lojalność Artoriusa zostaje jednak wystawiona na próbę z chwilą jego przejścia na stronę pogańskiego ludu Piktów, dotychczas przez niego zwalczanego. Dzieje się tak m.in. za sprawą uczucia do pięknej Ginewry – córki wodza starożytnego plemienia. Pozbawiona gwiazdorskich nazwisk obsada tego hollywoodzkiego filmu paradoksalnie działa na jego korzyść. „Król Artur” zyskuje na wiarygodności, a świetne zdjęcia naszego rodaka Sławomira Idziaka tylko wzmacniają rzeczywisty wymiar opowieści. Bez wątpienia po stronie atutów filmu należy też wymienić występ Keiry Knightley jako królowej Ginewry.
Janusz Wróblewski
++ dobre
+ średnie
– złe