Archiwum Polityki

Promocja

Podają media, że rząd nasz zadbać postanowił o promocję Rzeczypospolitej i powołał już nawet w tym celu odpowiednią instytucję. Uwierzę w to, kiedy zobaczę pierwszą polską imprezę dla szerszej publiczności zagranicznej, na której nie będzie zespołów ludowych, bigosu, wódki i świątków frasobliwych. Czyli przypuszczalnie czekaj tatka latka. Z drugiej jednak strony – co innego promować?

Wbrew samochwalczym deklaracjom, zwanym też patriotycznymi, jest Polska krajem turystycznie dosyć ubogim. Jadąc ze Świecka do Warszawy przez 380 km nie ma na czym oka zaczepić. We Francji minęlibyśmy już kilkadziesiąt kościołów romańskich, gotyckich i drugie tyle pałaców, w Niemczech kilkanaście zamków, we Włoszech odpowiednią ilość starożytnych i renesansowych wspaniałości, w Andaluzji cudownych białych miasteczek... W Polsce, oprócz małych, znanych tylko miejscowym koneserom perełek, takich jak Biecz, Stary Sącz czy Szczebrzeszyn, właściwie trzy tylko aglomeracje zasługują na nadłożenie drogi: Kraków, Gdańsk i Toruń, ewentualnie, w zupełnie innej kategorii zjawisk: Łódź. Prawdziwymi atrakcjami mogłyby być enklawy niezniszczonej przyrody: Białowieża, Bieszczady, rozlewiska Biebrzy, fragmenty Mazur; widokowo parę miejsc w Jurze Krakowsko-Częstochowskiej i Szwajcarii Kaszubskiej. Jak jednak, w przypadku napływu turystów, uchronić je przed zaśmieceniem i degradacją, o tym nie zaczęto jeszcze nawet myśleć.

Zresztą z myśleniem o turystyce ogólnie rzecz biorąc dosyć u nas ciężko. Klasyczna trasa proponowana cudzoziemcom to: Warszawa–Żelazowa Wola–Kraków–Zakopane–Pieniny... Starówka warszawska jest zupełnie sympatyczną rekonstrukcją; ileż jednak piękniejszymi od niej i do tego autentycznymi zespołami architektonicznymi pochwalić się może mnóstwo miast europejskich.

Polityka 30.2004 (2462) z dnia 24.07.2004; Stomma; s. 90
Reklama