Kto chciał i kto nie chciał, musiał się dowiedzieć o tym, co działo się w łódzkim Teatrze Nowym po śmierci Kazimierza Dejmka. Wojna o fotel dyrektora artystycznego okazała się piramidą absurdu, której nie wymyśliliby Gombrowicz pospołu z Mrożkiem. Zespół – dumny, że był zespołem Dejmka – zabiegał o Tadeusza Bradeckiego. Prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki odpowiadał: najlepszym kandydatem na dyrektora artystycznego jest Grzegorz Królikiewicz. Nie pomogło nic – ani argumenty, ani autorytety, ani ogólnopolski marsz protestacyjny, ani interwencje ministra i wszelkich organizacji.
No i mija pierwszy sezon. Kiedyś mówiło się – sezon w Łodzi nie zaszkodzi. Teraz wiadomo, jak jeden sezon może zaszkodzić Łodzi. Tyle wystarczyło Grzegorzowi Królikiewiczowi, by zmieść Nowy z teatralnej mapy.
Błyskawicznie wymazane zostało wszystko, co zostało po Dejmku, choć już w zapisie swych wstępnych planów Królikiewicz obiecywał oddanie hołdu poprzednikowi poprzez utrzymanie w repertuarze sztuk przez niego zrealizowanych. Tym, którzy pamiętają o zobowiązaniach i pytają o „Hamleta” (po śmierci Dejmka inscenizację do premiery doprowadził Maciej Prus) albo o napisany przez Tadeusza Słobodzianka specjalnie dla Dejmka „Sen pluskwy”, pokazuje się tablicę na cześć mistrza. Kalisz chciał pokazać łódzką „Kurkę wodną” Witkacego (w reżyserii Łukasza Kosa – z epoki przedkrólikiewiczowskiej) festiwalowej publiczności. Dyrekcja powiedziała nie. Dlaczego? Nie wiadomo. Protestowała komisja ds. etyki ZASP: „Decyzja dyrekcji Teatru budzi nasze oburzenie i stanowi kolejny dowód niekompetencji kierownictwa artystycznego Teatru i jego złej woli wobec bezspornych dokonań poprzednich dyrektorów Teatru Nowego”.
A dla tych, którzy oburzają się, że z repertuaru zniknęło wszystko z czasów Dejmka, jest kontrargument w postaci aż dziesięciu premier w sezonie.