Archiwum Polityki

Na dobre i na jeszcze gorsze

Po 15 latach transformacji Polacy wracają do przyjaźni. Albo półprzyjaźni. Albo rodzino-przyjaciół. Dziesiątki współczesnych mutacji. Które wcale nie są od pierwowzoru ani lepsze, ani gorsze.

Nawet z definicją przyjaźni jest pewien problem. Choćby dlatego, że każdy ma swoją, a wielu nawet po kilka, na okoliczność przyjaciół od czego innego.

– Ludzie, z którymi przebywając nie ma się poczucia zmarnowanego czasu. Ale też Axis Mundi, oś świata – mówi Marcin Kozera z Krakowa (przekonany, że przyjaciela można mieć jednego, góra dwoje, a jeśli ktoś deklaruje więcej, to nie jest żadna przyjaźń, ale makdonaldyzacja pojęcia).

– Alter ego – przytacza swoją roboczą definicję prof. Janusz Czapiński (liczba bratnich dusz zdecydowanie poniżej średniej), współautor badania Diagnoza Społeczna 2003, w którym policzono Polakom przyjaciół. – Jeśli czegoś nie powiesz przyjacielowi, to zapewne są to rzeczy, do których nie przyznajesz się nawet przed sobą samym.

Na umowę

Według Krystyny Trefon, warszawianki, rocznik przedwojenny, słowa przyjaźń należy używać bardzo ostrożnie: – Bo ono niesie zobowiązanie. A skąd wiadomo, czy ktoś naprawdę sobie takich zobowiązań życzy? Dlatego pani Krystyna o swojej Helence, z którą w szkole, tuż po wojnie, uroczyście przysięgały sobie, że nigdy się nie pokłócą, zaczęła mówić „przyjaciółka” dopiero rok temu. I już po jej śmierci.

Psychologowie wśród najważniejszych funkcji przyjaźni wymieniają wspólną aktywność, pomoc, wsparcie emocjonalne. Poprawianie samooceny, osładzanie krytyki. Przyjaźń jest w tym ujęciu rodzajem umowy: ty akceptujesz mnie, więc i ja ciebie akceptuję.

Grupy przyjaciół są u nas zazwyczaj kilkuosobowe (pod koniec lat 80. liczyły średnio po osiem osób) i biesiadne (spotkania we wspólnym gronie co najmniej raz na kilka tygodni).

Dzięki temu Polacy jeszcze w latach 80.

Polityka 26.2004 (2458) z dnia 26.06.2004; Społeczeństwo; s. 87
Reklama