Brytyjska grupa Yes to klasyczny niemal fenomen zespołu wiecznotrwałego. Debiutowali 36 lat temu, mają za sobą rozstania i powroty, a teraz znów grają w swoim najlepszym według fanów składzie: Jon Anderson, Steve Howe, Chris Squire, Rick Wakeman i Alan White. Tenże skład wystąpi 7 czerwca w warszawskiej Sali Kongresowej. Gdy zaczynali w 1968 r., od razu stali się objawieniem, jako że mało kto kojarzył wtedy muzykę rockową z taką precyzją wykonania i aranżacji, jaka przypisywana jest zwykle filharmonikom. To była zarazem przewaga i wada. Przewaga, bo zespół Andersona otworzył drogę tzw. rockowi progresywnemu. Wada, bo w parę lat po debiucie Yes zakleszczył się w nader pretensjonalnej formule rockowo-symfonicznej. Co tu dużo deliberować, rock porywa dzięki żywiołowi, zaś nadęty patos, nawet jeśli łączył się z instrumentalną wirtuozerią, nigdy mu nie służył. Mimo wszystko jednak co najmniej dwie płyty Yes – „Close To the Edge” i „Relayer” – zajmują poczesne miejsce w historii muzyki popularnej. Yes ma swoją wierną publiczność na świecie i w Polsce. Mówi się nawet o zjawisku „yesomanii”, może cokolwiek przesadnie, ale faktem pozostaje, że zespół wciąż cieszy się uznaniem krytyki. Na pewno nie jest to muzyka dla tych, którym podoba się wyłącznie „czad” i „wykop”, aczkolwiek warto czasami posłuchać czegoś, co wymaga odrobiny wrażliwości.
++
Polityka
23.2004
(2455) z dnia 05.06.2004;
Kultura;
s. 52
Reklama