Halina Filipiuk, zaopatrzona w kilogramy dokumentów, sprawia wrażenie spokojnej, opanowanej. Ale to pozór. Łzy leją się w odpowiedzi na pytanie, skąd w niej tyle twardości. W zezwoleniu na przewóz zwłok wystawionym przez Konsulat Generalny RP w Stambule była klauzula nakazująca pochówek bez otwierania trumny. Ale nie mogła uwierzyć, że jej mąż Witold, lat 53, kapitan na statku „Carola”, popełnił samobójstwo w tureckim porcie. Złamała zakaz. Ciało, w stanie zaawansowanego rozkładu, leżało nagie, w trumnie z nieheblowanych desek, bez jakiejkolwiek wyściółki. Nie była przygotowana na widok takiego – jak mówi – nieposzanowania.\t
O samobójczej śmierci męża poinformował ją telefonicznie Tadeusz Granek, szef szczecińskiej firmy Euro Shipping Services, za której pośrednictwem kapitan został zatrudniony na „Caroli”. Powiedział, że Filipiuk się powiesił. A przecież rozmawiała z mężem telefonicznie 8 października 1999 r., nie był przygnębiony, nie wspominał o żadnych kłopotach. Zwłoki odkryli członkowie załogi 13 października ok. godz. 22, w kabinie prysznicowej. Kapitan miał zadzierzgniętą wokół szyi nylonową żyłkę, zaczepioną o wspornik prysznica na niewielkiej wysokości, de facto znajdował się w pozycji siedzącej. Czy to możliwe, żeby rosły mężczyzna zdołał powiesić się w tak nietypowy sposób, w ciasnym pomieszczeniu? Skoro chciał się zabić, czemu się rozbierał? Łatwiej by uwierzyła w samobójstwo, gdyby mąż na tę okoliczność, mimo upału, założył kapitański mundur.
Chciała wiedzieć, co ustaliła turecka prokuratura. Zaczęła mobilizować polskie służby konsularne. Okazało się, że turecki prokurator ledwie rzucił okiem na ciało i już był pewien samobójstwa. Nie zauważył na przykład siniaków na ramieniu, wyraźnie widocznych na zdjęciu z miejsca zdarzenia.