Archiwum Polityki

W niewoli „Wyzwolenia”

+

Trzydzieści lat po słynnym „Wyzwoleniu” Konrada Swinarskiego w Starym Teatrze w Krakowie Mikołaj Grabowski pokazał swoją wizję dramatu Stanisława Wyspiańskiego. Zapowiadał, że jego spektakl będzie rozmową ze współczesnością. Ale na scenie tekst sprzed stu lat brzmi głucho i archaicznie, szczególnie w ustach głównego bohatera. Konrad w wykonaniu Oskara Hamerskiego to recytator, który nie bardzo wie, o czym i po co mówi. Jest przechodniem, który z ulicy wstępuje do teatru i nie wiedzieć czemu co jakiś czas w uniesieniu wykrzykuje: ojczyzna, naród, dusza. Aluzje do współczesności pojawiają się w postaci przewidywalnych grepsów, dobrych w kabarecie, ale niewybaczalnych w najbardziej mrocznym i intymnym dramacie Wyspiańskiego. Spektakl rozsypuje się na sceny, których nie sposób złożyć w całość. Ogląda się je jak przez szybę, z poczuciem, że nikogo nie dotyczą. Są w spektaklu chwile ważne: rozmowa z maskami o tym, że brak nam nieskłamanych słów, w których moglibyśmy siebie opowiedzieć, o widzach, którzy niczego nie muszą w przeciwieństwie do artystów, którzy mają obowiązek wyrwać się z letargu. Ale sceny te giną w powodzi deklamacji Konrada. Mimo gwiazdorskiej obsady (Segda, Globisz, Frycz, Peszek, Radwan) aktorzy są jak cienie, które trudno wyłowić z monotonii spektaklu. Mocniej niż pozostali zaistniał jedynie Jerzy Trela. „Wyzwolenie” to przecież opowieść o zmaganiach ze sztuką, o próbach wyzwolenia się z formy, o artystach, którzy, by mieli prawo mówić, muszą mieć coś do powiedzenia.

Katarzyna Janowska

+++ świetne
++ dobre
+ średnie
– złe

Polityka 24.2004 (2456) z dnia 12.06.2004; Kultura; s. 58
Reklama