Archiwum Polityki

Historia portfela

Żydowski prapraprzodek, o którym nikt ze znanych mi członków rodziny nie potrafił powiedzieć, kiedy żył, był wedle legendy człowiekiem tyleż pobożnym co dziwacznym. On został zapamiętany dzięki stworzonej przez siebie tradycji nazywania wszystkich męskich potomków rodu imionami zaczynającymi się na literę E. Pradziad chciał podkreślić nasz związek z Bogiem, ale uznał, że imiona na J – od pierwszej litery słowa Jahwe – byłyby zbyt zuchwałe, dlatego wybrał literę ostatnią, co miało być zarówno bogobojne jak i skromne. Ciąg Ezechieli, Ezechiaszy, Efraimów, Emmanueli i Eliaszy trwał więc przez pokolenia. Mój dziadek miał na imię Eleazar, choć nie był już Żydem, lecz Polakiem żydowskiego pochodzenia, katolikiem. Razem z babcią, Polką polskiego pochodzenia, mieszkali od początku lat 20. w niemieckim Stettinie, gdzie prowadzili mały zakład fotograficzny.

W 1933 r. dziadek znalazł portfel. Było to w marcu, po wyjściu z przedstawienia w Stettiner Stadttheater, koło torów tramwajowych przecinających plac przed teatrem. Brązowy, duży skórzany portfel bez żadnych ozdób. W środku był złożony na czworo Personalausweis, niemiecki dokument tożsamości ze zdjęciem, trochę niemieckich i polskich pieniędzy (banknoty i bilon), skasowany bilet kolejowy relacji Breslau–Stettin i małe zdjęcie o poszarpanych brzegach, wyrwane najprawdopodobniej z większej zbiorowej fotografii. Przedstawiało młodą brunetkę. Dziadek, człowiek dotychczas absurdalnie uczciwy, schował portfel do kieszeni. Uczynił to z dwóch powodów. Po pierwsze twarz na zdjęciu w Personalausweis była do niego łudząco podobna, po drugie Niemiec nazywał się Eberhardt. Eberhardt Schwarz.

Skradziony – lub raczej nie zwrócony – portfel leżał w szufladzie, a nagonka na Żydów stawała się coraz groźniejsza.

Polityka 7.2004 (2439) z dnia 14.02.2004; Kultura; s. 66
Reklama