Macierzysta stacja Lisa TVN nie mogła nie zareagować na spekulacje wokół prezydenckich planów swojego czołowego dziennikarza, które rozgorzały po publikacji sondażu „Newsweeka” i PBS. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę styl prowadzenia przez niego „Faktów”. Lis podaje newsy z nieustającym, pełnym wigoru komentarzem, czasami trudno oddzielić wiadomość od interpretacji, jaką proponuje. Zbliża się często do granicy subiektywizmu, prezentowania własnych poglądów, ubranych w maskę retorycznej sprawności; ironizuje na temat polityków i ich ugrupowań, czasami bywa dosadny. Za nikim się jednoznacznie nie opowiada, ale widać, komu najbardziej nie sprzyja, a kto jest krytykowany w drugiej kolejności. To kusząca dla dziennikarza metoda: pośmiejmy się z nich razem, drodzy telewidzowie.
Taki sposób podawania informacji ma pewien wdzięk i mieści się w ramach niezależnego dziennikarstwa, ale pod jednym warunkiem – odbiorca musi mieć pewność, że dziennikarz trzyma z nim sztamę, ma czyste intencje, że nie gra pod swoje przyszłe plany, których on, telewidz, nie zna. Że go nie opuści i nie przejdzie do innej drużyny. Jakakolwiek wątpliwość w tej materii czyni styl Lisa niewiarygodnym. Z drugiej strony jest oczywiste, że gdyby Lis był po prostu bezbarwnym „podawaczem” wiadomości, w żadnych rankingach prezydenckich by się nie znalazł. I nie miałby tylu widzów. Zatem – coś za coś.
– Sytuacja jest nowa, dziwna, szokująca i nie może trwać zbyt długo – mówi Andrzej Sołtysik, rzecznik TVN. – W tej chwili trwają rozmowy między zarządem stacji a radą nadzorczą TVN i ITI. Rozmów z Tomkiem nie ma, bo nie ma tu czego negocjować. Staramy się sprawę załagodzić, bo nie chodzi o to, by się od razu żegnać z naszym dziennikarzem.