Na kartach historii Polski zapisało się Małachowskich wielu. Byli: Stanisław (1736–1809), marszałek Sejmu Wielkiego, i Jacek (1737–1821), targowiczanin, inny Stanisław (1787–1849) – senator, katolik wielki, legat Hotelu Lambert do Watykanu, i Stanisław kolejny (1884–1959), mason, osobisty wróg Pana Boga, Jan, podkanclerzy koronny (1698–1762) i Stanisław jeszcze jeden! (? – 1699) – zajadli zwolennicy Augusta II, oraz pięciu Małachowskich po stronie Leszczyńskiego. Kazimierz (1765–1845), naczelny wódz w powstaniu listopadowym, konserwatysta, i Gustaw (1797–1835), minister spraw zagranicznych podczas tegoż powstania – rewolucjonista... Grosza nie dać za tę całą arystokrację i karmazynerię narodową. A jednak, kiedy jako Marszałek-Senior otwierał pierwsze posiedzenie Sejmu RP Aleksander Małachowski, potomek i kuzyn tamtych wszystkich, było w tym coś, co chwytało za gardło. Jakaś legenda ciągłości i spadkobierstwa. „Powieść taka, jak dawny, długi, lity pas Polaka”.
Życiorys Aleksandra Małachowskiego to także kawał tej dziwnej historii Rzeczypospolitych. Urodzony we Lwowie 23 listopada 1924, ale z korzeni i miłości Podolak. W wieku szesnastu lat aresztowany przez NKWD – rok więzienia. Potem kurier i łącznik, podchorąży AK, w 1944 r. pochwycony przez NKWD ponownie i zesłany na białe niedźwiedzie, będzie niewolniczym górnikiem w przyłagiernej kopalni koło Uzłowajej w okręgu stalinogorskim. Powrót do kraju i w 1949 r. relegacja ze studiów za odmowę wstąpienia do ZMP, nauczyciel (1950–1953) – organizuje pismo Ruchu Rad Robotniczych „Fakty”. Ale na co reżymowi rady robotnicze?