To chyba tu, wzdycha Basia, lat trzydzieści, która kilka lat temu skończyła animację kulturalną na pedagogice, a przed godziną ziewając wysiadła z nocnego pociągu, żeby stanąć u bram krainy wiecznej szczęśliwości, ale, niestety, kłębi się tu coraz większy tłum chętnych. Szczęścia chce spróbować każdy, szansa jest, bo kraina akurat zjechała na dwa dni do Warszawy oraz Krakowa i w pięcioosobowym składzie (cztery miłe panie i ciemnoskóry jegomość) właśnie rozpoczyna urzędowanie.
Anię, absolwentkę pedagogiki z Bydgoszczy, interesowałby udział w paradach, ewentualnie stejdższoł. Praca w kostiumach odpada, człowieka nie widać, a ona chciałaby się pokazać, bo na co dzień tańczy w Operze, nie solówki co prawda, ale małpkę w „Kocie w butach” i leśnego ducha w „Królewnie Śnieżce”. – Ale najważniejsze to z grajdoła bydgoskiego się wyrwać – przyznaje.
Kasting zaczyna się rano o dziewiątej, tłum zapisuje się przy stoliku, otrzymuje numery na przylepcu i pisze w skupieniu CV, które uśmiechnięci disnejlendzi uprzejmie zbierają, prosząc w obcych językach o zajmowanie miejsc, gdyż za chwilę nastąpi prezentejszyn z udziałem rzutnika oraz pani Madeline, menedżer talent kasting, i wtedy każdy się dowie wszystkiego.
Arek trochę się giba
– Nie wyglądam zbyt staro? – pyta Basia, rozglądając się po uczestnikach faktycznie młodych i atrakcyjnych. Brat uspokaja, że na pewno nie, w ogłoszeniu podano, że poszukują do lat trzydziestu pięciu, mimo to Basia ma złe przeczucia. Chociaż z drugiej strony nic nie musi, jest urządzona, zna francuski, podstawy niemieckiego i rosyjskiego, nawet język migowy, a w Legnicy ma atrakcyjną pracę w firmie, renomowanej zresztą.