Dobrze, że „Polityka” zwróciła uwagę na problem mobbingu [art. „Uwaga mobbing”, POLITYKA 3, dot. szykanowania w miejscu pracy]. Jest on wszechobecny, jakkolwiek w Polsce słabo poznany. Dzięki dyskusjom internetowym można było stwierdzić, jak jest częsty w środowiskach szkół wyższych i instytucjach naukowych, gdzie panuje feudalna struktura, a przejawy dyskryminacji i szykanowania są dobrze ukrywane pod „dywanem”. Konformizm środowisk akademickich tworzy przyjazny klimat dla mobbingu, a nowy projekt ustawy o szkolnictwie wyższym jeszcze ma wzmocnić autokratyczny sposób zarządzania. W projekcie brak jest instytucji mediatora akademickiego, co nas różni od uczelni amerykańskich czy europejskich. Jeśli się jest mobbingowanym, można zmienić pracę, ale można wpaść z deszczu pod rynnę, bo to zjawisko powszechne. W państwach unijnych ciężar dowodu spoczywa na oskarżonym, a u nas raczej na skarżącym się o mobbing. Tak sugerują prawnicy starając się interpretować niezbyt jasne zapisy nowego kodeksu pracy. Udowodnić mobbing przed sądem nie będzie łatwo. Świadkowie nawet jeśli są, to w przypadku procesu sądowego, można przypuszczać, zostaną dotknięci epidemią „amnezji”, „ślepoty”, „głuchoty”, bo każdy będzie się bał o swoje miejsce pracy i tak zagrożone ogromnym bezrobociem sprzyjającym mobbingowi. O dokumenty będzie też trudno, bo większość szykan załatwia się na „gębę”, a ponadto pracodawca może dokumenty chować w sejfach. Sądy nie zajmują się zmuszaniem pracowników do ich ujawniania, a czasami nawet twierdzą, że nie są od tego, aby dochodzić prawdy.
Ważną rolę mogą odegrać stowarzyszenia, które winny organizować szkolenia antymobbingowe, w szczególności w zakresie prowadzenia mediacji, edukacji prawnej, konfliktów w pracy, które źle rozwiązane stają się bardzo często przyczyną długotrwałego mobbingu.