Archiwum Polityki

Bardzo dziwne miasteczko

Tellur jest pierwiastkiem pokrewnym siarce i selenowi. Jego nazwa pochodzi od łacińskiego słowa określającego matkę ziemię. Sam pierwiastek z kolei dał nazwę przedziwnej miejscowości położonej w górach stanu Kolorado.

Tak jak większość znanych mi miejsc w Ameryce ma identyczny charakter, tak Telluride niczego innego nie przypomina. W czasach, kiedy odwiedziłem je po raz pierwszy, miało bodajże trzy tysiące stałych mieszkańców. Zimą zjeżdżało się trochę narciarzy, ale ponieważ droga jest bardzo uciążliwa, a najbliższe lotnisko odległe o dwie godziny jazdy, na narty przyjeżdżali tam raczej wtajemniczeni, a nie masowa klientela. Miasteczko miało własny gmach operowy, który w początkach dwudziestego wieku gościł słynne europejskie divy. W owych latach Telluride słynęło ze swoich kopalni. W wysokich górach wydobywano cenne minerały i surowce, dzięki czemu miasteczko było tak bogate, że mogło sobie wybudować teatr i opłacać kosztowne gościnne występy.

Dla kogo śpiewały wówczas sprowadzane zza granicy divy? Przecież nie dla górników. Czy ówczesny personel techniczny, kopalniani inżynierowie, miał tak wysokie aspiracje kulturalne, by nobilitować się przez obcowanie ze sztuką wysoką, która dzisiaj – po stu latach rosnącej zamożności i upowszechniania kultury – dostępna jest ciągle tylko dla wybranych? Przypuszczam, że tym, co różni nasze czasy od rzeczywistości sprzed wieku, jest właśnie ciężar owych aspiracji, których człowiek wyzwolony w nowoczesnym społeczeństwie już nie żywi. Przekonał się bowiem, że wystarczy mu być tym, kim jest, i jeśli w duszy gra mu disco polo, to nie musi z wysiłkiem poznawać Beethovena, nie mówiąc już o kimś takim jak Penderecki.

Dzisiejsze Telluride może zmylić obserwatora amerykańskiej prowincji, ponieważ nie potwierdza obiegowych schematów.

Polityka 36.2003 (2417) z dnia 06.09.2003; Zanussi; s. 97
Reklama