Jako pracownik akademicki co roku wypełniam formularz, w którym wymieniam konferencje, na których coś wygłaszałem. W akademickiej karierze wygłaszanie jest poniekąd czynnością obowiązkową.
W tegorocznym sprawozdaniu przyjdzie mi wymienić trzy różne konferencje pod identycznym tytułem, który dotyczy dialogu religii oraz kultur. Po ataku na wieżowce w Nowym Jorku temat ten stał się nieomal dyżurny i jak tylko trzeba zwołać konferencję, to wszystkim przychodzi na myśl słowo „dialog”, a potem naturalnie religie i kultury. Zabawne, że jeszcze nikomu nie przyszło do głowy mówić o dialogu zbrojeń, podobnie jak słowo „dialog” nie przystaje do żadnych działań, w których istnieje pojęcie konkurencji. Na zawodach sportowych nie można dialogować, tylko trzeba walczyć o zwycięstwo. Podobnie na rynku współczesna ekonomia zakazuje wręcz dialogu między producentami czy dostawcami usług, bo jeśli wywiąże się dialog, uczestnicy mogą się dogadać i usunąć z życia konkurencję.
Można z łatwością zarzucić mi, że plączę pojęcia i całkiem bezzasadnie przeciwstawiam dialog konkurencji. Robię to z przewrotnym zamiarem podważenia sensu obiegowych pojęć, które – wydaje mi się – nazbyt łatwo wtargnęły do naszego języka. Dialog jest przeciwieństwem bójki. Dopóki dwie strony dialogują, to znaczy, że się nie biją, choć agresja zawarta w słowach bywa czasem równie bolesna jak ta, która wyraża się ciosem. W dialogu zdarza się, że strony oszukują się wzajemnie, podczas kiedy w bezpośrednim starciu, na przykład w walce wręcz, na pięści, łatwiej o sprawiedliwość; oczywiście tylko pod warunkiem, że wykluczymy ciosy poniżej pasa albo też przyjmiemy obustronnie, że są one dozwolone.