Archiwum Polityki

Czarna dziura

Bukareszt odetchnął. Nie spełniła się wizja najazdu górników na stolicę. Kiedy pokonali już piątą policyjną zaporę na drodze do miasta, rozbili wielotysięczne siły porządkowe i wydawało się, że tylko armia i ostra amunicja może ich powstrzymać, rząd ugiął się, zgodził na rozmowy i kupił czas. Bo odwołanie zamknięcia dwóch kopalń i 35-procentowe podwyżki górniczych zarobków nie rozwiązują żadnego z problemów.

Wyruszyli w poniedziałek 18 stycznia z położonego w bogatej w węgiel dolinie Jiu miasta Petrosani. Strajkowali już dwa tygodnie protestując przeciwko zamknięciu czterech z trzynastu miejscowych kopalń i żądając podwyżek, ale bez rezultatu. Rząd nie chciał z nimi rozmawiać. Oficjalnie deklarował taką wolę, ale jak podkreśla jeden z bukareszteńskich obserwatorów był to dialog głuchych. Ministrowie tłumaczyli, że kopalnie są nierentowne, dobijają i tak pogrążoną w głębokim kryzysie gospodarkę. W ciągu ostatnich trzech lat produkt krajowy brutto skurczył się o 15 proc. W tym roku spadek wyniesie kolejne 5 proc. Kopalnie pochłonęły od rewolucji, według różnych szacunków, od dwóch do czterech miliardów dolarów dotacji. Górnicy i tak zarabiają dwukrotność średniej krajowej, która w tym jednym z najbiedniejszych krajów Europy wynosi ok. 115 dolarów miesięcznie. Dalsze utrzymywanie tej sytuacji, dowodził rząd, jest zabójcze: koszt wydobycia węgla trzykrotnie przekracza jego wartość na rynkach międzynarodowych. A górnikom, którzy chcieli odejść proponowano przecież olbrzymie, jak na rumuńskie warunki, odprawy - równowartość dwudziestokrotnych pensji. Sęk w tym, że nawet ci, którzy wzięli pieniądze byli niezadowoleni. Przepuścili je, nie potrafili zainwestować w prywatne przedsięwzięcia. - Skąd mieli wiedzieć, jak się zabrać do interesów? - mówi nam jeden z bukareszteńskich biznesmenów. - Nikt im nie pomagał, a tradycja przedsiębiorczości nie istniała. I nikt z nimi nie chciał rozmawiać.

Ruszyli więc na Bukareszt, do tego - jak mówili - siedliska wszelkiego zła, korupcji, złodziejstwa, rządzonego według słów ich przywódcy Mirona Cozmy przez "kretynów". Dziesięć tysięcy mężczyzn pokonywało autobusami, ciężarówkami i na piechotę kolejne kilometry górskich szos i policyjne zapory, usypane z bloków betonu i żeliwa, przypominające widokiem barykady przeciwczołgowe z czasów drugiej wojny światowej.

Polityka 5.1999 (2178) z dnia 30.01.1999; Wydarzenia; s. 15
Reklama