W roku 1997 przeciwko personelowi medycznemu i jednostkom organizacyjnym resortu zdrowia podjęto 1300 nowych procesów cywilnych (a drugie tyle pozostało do rozpatrzenia z roku 1996). Dla porównania: w tym samym roku działalność szkół i nauczycieli spowodowała 25 procesów o odszkodowania, a więziennictwo i jego personel pozywano do sądu 500 razy. Wysoka jest też liczba procesów (2/3) wygranych przez wdzięcznych pacjentów.
Jaką statystykę przyniesie rok bieżący, rok reformy służby zdrowia? Czy państwo odpowiada za niedowłady organizacyjne, popełnione przy swej naprawie, czy też magiczne słowo "reforma" rozgrzesza wszystko? Procesu z takim pytaniem w tle jeszcze nie było, ale jest dawna tradycja ustawodawcza, są pełne treści wyroki Sądu Najwyższego, zgromadzone w bibliotekach rozprawy uczonych, i wszystko to razem dowodzi, że nie ma w prawie generalnej amnestii i rozgrzeszenia dla poczynań politycznych reformatorów państwa, poddawanego najbardziej nawet ozdrowieńczej kuracji. Premier, minister mogą utrzymać się na stanowiskach, Sejm odmówić ich dymisji, ale takie konstytucyjne grzechów odpuszczenie nie redukuje surowej, rygorystycznej odpowiedzialności cywilnej Skarbu Państwa wobec poszkodowanych dezorganizacją obywateli. Nie wie tego szeroki ogół, ale wiedzieć muszą prawnicy władzy.
Od przełomu październikowego w 1956 r. prawo przywróciło odpowiedzialność państwa za szkody wyrządzone przez swych funkcjonariuszy (od portiera do premiera). Wciąż też usilnie pragnie nadrobić to, co się działo złego w czasach powszechnej bezkarności całego stalinowskiego aparatu państwowego.
Do dzisiaj więc komentarze kodeksowe, służące pomocą sędziom, uczą, że Sąd Najwyższy uznał winę Skarbu Państwa w niezabezpieczeniu górskiej pieczary, do której wpadł gapowaty turysta, i za pokaleczenie pływających w morzu plażowiczów przez dryfującą beczkę z gwoździami, a nawet za jelenia, który wtargnął na szosę z państwowego lasu i spowodował tragiczny w skutkach wypadek samochodowy.