Bartłomiej Morzycki, lider młodzieżówki Unii Pracy, który uczestniczył w zajściu na Okęciu, przyznaje, że nie jest z potraktowania Kamińskiego specjalnie dumny: - Ale zdarzają się takie momenty, że po prostu nie można nie zareagować, to było ponad nasze siły puścić płazem pomysł duchowego wsparcia Pinocheta - mówi Morzycki. - Gdybyśmy tylko wydali oświadczenie, to zainteresowałoby się tym najwyżej dwóch dziennikarzy, a na lotnisku było pięć ekip telewizyjnych. Nie zamierzam jednak kontynuować takich akcji. To była naprawdę wyjątkowa sprawa. Poza tym nie chcemy kolejnych wojen z prawicowymi organizacjami. Powiedzmy też szczerze, że to takie organizacje jak Liga Republikańska wyznaczyły standardy politycznych akcji bezpośrednich.
Między okrzykiem a kopniakiem
A co sądzi dzisiaj o podobnych działaniach Mariusz Kamiński, szef inkryminowanej Ligi Republikańskiej, która rzeczywiście ma na swoim koncie przedsięwzięcia nie ustępujące temu, jakie zorganizowali młodzieżowcy z PPS i Unii Pracy? - Każdy przypadek jest inny. Dla mnie granicą jest jednak przemoc fizyczna. Wtedy kończy się happening, a zaczyna zwyczajne chuligaństwo. W tym konkretnym przypadku granica ta przebiegałaby między okrzykami czy użyciem cuchnącego sprayu a na przykład kopnięciem czy żrącym płynem. Trzeba jednak jasno stwierdzić, że demokracja ma szerokie pole ekspresji. Jeśli podejmuje się działania kontrowersyjne, trzeba się liczyć z kontrowersyjnymi reakcjami. Dlatego na miejscu Michała nie traktowałbym tej sprawy z taką śmiertelną powagą. Trzeba zachować trochę humoru i zdrowego rozsądku.
Piotr Ikonowicz, szef PPS, jednego z ugrupowań organizujących akcję spryskiwania prawicowego posła, twierdzi, że jest przeciwnikiem napaści fizycznych o podłożu ideologicznym: - Ale to, co zrobili ci chłopcy na lotnisku, to był przejaw krańcowego oburzenia moralnego.