Na taśmie historii znalazł się Jerzy Turowicz wczesną wiosną 1945 r., gdy niespodziewanie wezwany przez księcia Adama Stefana Sapiehę, metropolitę krakowskiego, otrzymał polecenie zorganizowania tygodnika katolickiego. Wydawcą miała być Arcybiskupia Metropolitalna Kuria Krakowska. Zatem odpowiedzialność moralną brał na siebie książę Sapieha, o którym można powiedzieć, że był jedynym bezspornym autorytetem uznawanym przez cały naród i faktycznie szefem Kościoła w Polsce. Prymas Hlond opuścił kraj w 1939 r., co przyćmiewało jego autorytet. Toteż Turowicz znalazł się nagle na niebywale wysokim i ważnym posterunku. "Tygodnik Powszechny", osłaniany autorytetem księcia Sapiehy, był jedynym pismem w Polsce niezależnym od reżimu komunistycznego.
Turowicz posiadł szczególny rekord dziennikarski, bo przez lat 54 kierował powierzonym sobie pismem. Od 1945 do 1999 r. Była to działalność niepomiernie trudna. Zaczął ją jako formalnie zastępca księdza Jana Piwowarczyka, niebawem prowadził pismo jako redaktor naczelny. Był zależny jedynie od księcia metropolity.
Turowicz - człowiek niezmiernie zrównoważony, spokojny, cierpliwy, z natury bezkonfliktowy - nie miał wrogów osobistych. Miał jedynie przeciwników, którzy go zawzięcie zwalczali. Nakład pisma był urzędowo ograniczany i później nieraz karnie przez cenzurę redukowany. Ludzie dobijali się o każdy wolny numer. Tworzyły się kolejki czekających na wolną prenumeratę. To świadczy o wielkiej popularności.
Czy Turowicz zdał egzamin historyczny? Pomimo odzywających się czasem głosów krytyki można z całą największą pewnością powiedzieć, że egzamin złożył wspaniale.
Turowicz nie lubił polityki i jak mógł jej unikał, ale jako szef jedynego pisma tej klasy musiał się z polityką stykać i wciąż przechodzić próby życiowe.